Ewa Demarczyk

Miałem ten podwójny, czarny album Demarczyk, koncertowy. Że czarny, Prawdę mówiąc, nie było potrzeby dodawać. Wszystkie albumy Ewy Demarczyk, a było ich dwa, były czarne. Kiedyś w ogóle wszystkie płyty były czarne. Ale też czerń była szczególną domeną Demarczyk, jej jasną stroną. Znak, 7-8/2008



Kiedy odniosłem ten zegar do naprawy, w jego pudle zegarmistrz znalazł „Instrukcję do zegara ściennego typu MSD/d” oraz „Kwit gwarancyjny”, w którym Toruńska Fabryka Wodomierzy z dumą udziela gwarancji, że zegar będzie chodził przez okres jednego roku od daty produkcji. Jest też cena detaliczna 430 zł i data produkcji: 22 czerwca 1964. A kiedy zajrzałem do atlasu, okazało się, że też wydano go w tym samym roku. Że praktica tak samo jest moją rówieśnicą, wiedziałem już wcześniej. Ojciec był z niej dumny, jakby był Niemcem: już siedemnaście lat ją mam i jeszcze nie miała żadnej, najmniejszej usterki!

Gdzieś tak w osiemdziesiątym roku albo niewiele później podróżowałem z tą prakticą w reklamówce do Poznania, na koncert Izabeli Trojanowskiej. Dziś samemu mi trudno wyobrazić sobie siebie, jak w spodniach ze skaju i z nietrwałą ondulacją na głowie wymachuję na cześć Trojanowskiej reklamówką. Były to jednak czasy, kiedy reklamówki z Michaelem Jacksonem albo Bee Gees uliczne baby sprzedawały jako niebywałą atrakcję młodzieżową. Dziś mało kto rozumie i docenia ten styl. A więc patrzcie: oto ja, w pociągu osobowym do Łodzi, z Oliwią Newton-John albo Wranglersami na reklamówce i z prakticą i jakimiś drobiazgami w środku. Jestem niewyspany, bo do pociągu trzeba było pewnie wsiąść koło szóstej. A może nie spałem całą noc? Postanawiam się zdrzemnąć, zaś ponieważ jestem przezorny, uszy reklamówki owijam sobie wokół przegubów dłoni. Tym bardziej, że w pociągu rozrabiają jacyś pseudogitowcy. O powszechności reklamówek w tamtych czasach świadczy to, że złodzieje musieli mieć wśród złoczynnych narzędzi żyletkę albo nożyczki. Teraz przez chwilę nie patrzcie.

A teraz popatrzcie znowu. Budzę się z pustymi rękoma, jeno w srebrnych kajdanach z folii. Piękna, filmowa scena. Żałuję, że nie spałem z lustrem. Konduktor potrafił powiedzieć tylko, że łobuzy wysiedli w Tomaszowie i że było nie spać, zamiast mieć teraz pretensje do całego świata.

Dostałem nauczkę i wyciągnąłem z niej naukę. Postanowiłem wtedy, że nigdy więcej nie pozwolę się okraść w pociągu i udało mi się tego dotrzymać, a podróżowałem sporo. Nauczyłem się sypiać z głową na bagażu, niezależnie od tego, jak niewygodna była to poduszka. Więc musieliby mi łeb odciąć, żeby mnie znów okraść. Do Tomaszowa Demarczyk też nie straciłem sentymentu, choć zamiast tuwimowskiego zmierzchu złotego i ciszy wrześniowej wolę sobie wyobrażać zmierzch krwawy i ciszę trwożną, złowrogą.

Zatem Ewa Demarczyk nie udziela wywiadów. Nie ma też kogo zapytać, jaka jest prywatnie, czy woli koty czy psy, co sądzi o aborcji i jaka jest jej ulubiona potrawa. Może tylko Desmond Dekker mógłby powiedzieć w wywiadzie dla pisma „Młody Mejker”: „Byłem jej sąsiadem. Przychodziła czasem do mnie na jointa, bo w okolicy nikt nie miał tego dobra, a ta denna Sandy Denny trzymała się brandy jak tonący whisky. Ale muzycznie, muszę wam powiedzieć, boys, jakoś nie mogliśmy się porozumieć”.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...