Ewa Demarczyk

Miałem ten podwójny, czarny album Demarczyk, koncertowy. Że czarny, Prawdę mówiąc, nie było potrzeby dodawać. Wszystkie albumy Ewy Demarczyk, a było ich dwa, były czarne. Kiedyś w ogóle wszystkie płyty były czarne. Ale też czerń była szczególną domeną Demarczyk, jej jasną stroną. Znak, 7-8/2008



Miałem wtedy pewnie coś koło piętnastu lat. I był w domu włączony telewizor. I zapowiedzieli Demarczyk. Musiała być zapowiedź, bo pamiętam swoje nastawienie, że będzie to jedna z tych nudnych telewizyjnych gwiazd, których nazwiska się znało, a których się nawet nie odróżniało. Kunicka, Kubicka, Frąckowiak, Żytkowiak, Demarczyk, Tutinas, Rena Rolska, Marta Mirska, Barbara Rylska... I bez zainteresowania zawiesiłem oko na telewizorze. Musiało mnie chyba zdziwić, że pokazują tę twarz i nic. Trwało to i trwało. Twarz, kawałek mikrofonu. Może był jakiś hałas w domu i nie słyszałem, że tam w tle, schowany w mroku, jakiś konieczny pan Zarycki już delikatnie plumka w klawisze. Takie plumkanie sam monotonny bzyk stabilizatora napięcia mógł przecież zagłuszyć. Może pomyślałem, że piosenkarka zapomniała tekstu i warto patrzeć dalej. Więc patrzyłem, a ona nic. W którymś momencie dotarło wreszcie do mnie to coś, co przychodziło znikąd, i co się zaczynało od ciszy jak te klawisze. Coś, co wysyła człowieka jednocześnie do lunaparku i do parku sztywnych, zarazem przyrzeka i wyrzeka się, rozjaśnia i zaciemnia, ale nie jest tylko podwójne, lecz co najmniej poszóstne, może posiódemne. I czego związek ze słowami czy dźwiękami nie jest bezpośredni, choć oczywisty, bo nagle bardzo nas dotyka, że ktoś komuś patrzy w oko i smutek ma w oknie.

Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że to jest przeżycie związane ze sztuką, że tak się ono objawia i że chce się potem do tego przez całe życie wracać. Po prostu przykuło mnie do telewizora i było mi cudownie smutno. I potwornie dobrze. Gapiłem się więc w twarz śpiewaczki jak w obraz złożony z trzech kresek na krzyż i słuchałem jej pieśni. A ona nic, nawet okiem nie mrugnęła, jakby się bała, że sobie przy tym łzę strzepnie.

Dobrze, że nie wyłączyli akurat prądu i że telewizor, który zasadniczo jebał się dość często, nie zjebał się właśnie wtedy, bo mógłby człowiek w kwiecie wieku inwalidą zostać na resztę swoich dni. Wtedy jeden, jedyny raz widziałem Ewę Demarczyk, a potem już nigdy nie, choć dwupłytowego czarnego albumu nauczyłem się z czasem na pamięć, do ostatniego trzasku igły.



***

JACEK PODSIADŁO, poeta, prozaik, tłumacz, dziennikarz, felietonista.
«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...