Jezus historyczny – w stronę chrześcijaństwa z ludzką twarzą

Do pewnego stopnia konieczne jest „odreligijnienie” postaci Jezusa, bo wyniesiona zbyt wysoko traci ludzkie kontury, staje się Bogiem na miarę ludzkich wyobrażeń o Bogu, które – z konieczności skrzywione – dodatkowo jeszcze przesłaniają Jego człowieczeństwo. Znak, 5/2009



W dyskusji, jaka toczy się na łamach „Znaku” wokół najnowszych badań nad historią początków chrześcijaństwa, głos merytorycznej analizy spotyka się z tendencją apologetyczną. Niepokój polemistów jest jakoś zrozumiały: nie było jeszcze takiego wyzwania, jakie dziś stawiają tradycji chrześcijańskiej badania historyczne zwane „trzecim poszukiwaniem” (third kuest).

Byłoby jednak błędem uchylać się przed stanięciem oko w oko z nową interpretacją początków chrześcijaństwa. Potrzeba otwartości, która unika sprowadzania wszystkiego do własnych kategorii – toleruje odmienność perspektywy. „Nie ma nic trudniejszego, ale też nic bardziej podstawowego i koniecznego niż myślenie wbrew sobie” – pisał Charles Péguy. Jeśli tego zabraknie, celem zabiegów polemicznych stanie się już tylko neutralizacja niepokojących kwestii.

Już wiem, co wiem

Głębszej refleksji wymaga najpierw reguła badań historycznych, która zakazuje myślenia o przebiegu wydarzeń z perspektywy ich rezultatu końcowego: wyklucza ona przypisywanie postaci historycznej idei, które zrodziły się po jej śmierci. Trzeba się zdecydować, czy to założenie ma sens, i wtedy zaakceptować jego konsekwencje. Jeśli zaś nie ma ono sensu, należałoby to jakoś uzasadnić. W tej kwestii nie wszyscy autorzy kwietniowego numeru „Znaku” zajmują czytelne stanowisko.

Zawieszanie własnych przedzałożeń – chleb powszedni hermeneutycznego rzemiosła – to warunek konieczny rozumienia. Kiedy bowiem już wiemy, jak jest, wtedy dalsze badanie staje się iluzją, utwierdzaniem się we wcześniej powziętym przekonaniu.

Powiedzenie: „Bóg pisał prosto po krzywych ścieżkach mego życia”, owa konstatacja ex post sensu wcześniejszych wydarzeń, bynajmniej nie jest prezentacją ich pierwotnego znaczenia. Jest nadaniem im nowego sensu. Ex post bowiem dopowiada coś, czego wcześniej nie było. Nadawanie nowych znaczeń jest, oczywiście, uprawnione, pod warunkiem jednak, iż wiemy, że interpretujemy.

Dla przykładu: socjologiczna i psychologiczna analiza procesu wtórnego ureligijnienia i ubóstwienia postaci Jezusa w pierwszych pokoleniach chrześcijan (dzieło Gerda Theissena, w Polsce popularyzowane przez Tomasza Polaka) wynika z założenia, że po Jego śmierci wpływ na to, co o Nim mówiono, miały także potrzeby środowiska uczniów: emocjonalne i społeczne, organizacyjne i dyscyplinarne.

Stąd tego typu rekonstrukcja historyczna ucieka przed przyjmowaniem za prawdziwą i bezalternatywną interpretacji zapisanej w dogmacie, który ukształtował się pod koniec pierwszego wieku jako rezultat (!) złożonych procesów religijno-społecznych.

Asystencja Ducha Świętego

Jezus nie tworzył świata, który powstał po Jego śmierci. Tworzyli go inni ludzie, żywi, z krwi i kości, a więc podlegli nie tylko Duchowi Świętemu (w co wierzą chrześcijanie), lecz także uwarunkowaniom kulturowym, socjologicznym i psychologicznym swojej epoki. Były tam tarcia, możliwe były różne drogi interpretacji przesłania Jezusa.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...