Pielgrzym w oknie

Znak 6/2009 Znak 6/2009

Ziemię spod Lublina wsypała do mydelniczki. W drogę powrotną zabrała jeszcze książki w błyszczącej walizie i klawiaturę. „Czasu nie było. Teraz jest, ale ja już stara”, mówi Halinka. I pociąg rusza. Wszystko miga, zlewa się w jedną, bielutką ścianę bez końca. Pociąg mknie przez Syberię. Szybko, jak życie Halinki. Znak, 6/2009



Drzewo

„I czemu ze mną jest jak z drzewem? Kiedy przesadza się młode drzewko, trzeba znaleźć wszystkie korzenie, z ziemi je wykopać. Bo inaczej drzewo nigdy się nie przyjmie. A jeśli już – to nie będzie bujne, nie będzie wielkie.

Dziadków zesłali w 1914 roku. Byli biednymi szlachcicami spod Gołubia. Dziadek to był wykształcony człowiek. Cała ulica przychodziła do niego pisać i czytać listy z frontu.

Kiedy byłam malutka, nie było mamy. Mama pojawiła się później. Ale babcię pamiętam, i papę. I to, jak pojechaliśmy na północ. Dziadek z ojcem chcieli przygotować się do odjazdu w Polskę. Gdy tylko pojawi się możliwość. A na północy płacili im więcej pieniędzy.

To był rok 1946. Zobaczyłam wielką rzekę, łodzie, statki. Dojechaliśmy do Tury, stolicy Ewenków. Musiałam zostać w internacie z dziećmi Ewenków, bo papa, macocha i ich dziecko odjechali gdzieś zimą, gdy rzeka zamarzła. Smutno było.

Kiedyś jedna dziewczynka zaprosiła mnie do siebie w gości. W ich czumie, szałasie, było tak ciemno, że chciałam uciec. Ale dziewczynka mówi: – Nie bójże się. Zobacz, tam moja mama!

Ewenkowa mama prędko zaczęła szykować jedzenie. Mięso, ryby suszone, panty – czyli młode rożki jelenia. I główki wiewiórek, gotowane w wodzie. Oni to mieli na co dzień. Ja nie miałam nic i zawsze chodziłam głodna.

Potem zabrali ojca. Dziadek pomarł. Poszłam do domu dziecka. Moj Bog! Nie wiem, co by było, gdyby mama się nie znalazła. U mnie było wtedy 12 lat. Nigdy się z nią nie zaprzyjaźniłam. Miała już swoją rodzinę, o ojcu nie lubiła mówić. Zamieszkałam z matką i ojczymem siedem kilometrów od miasta. Ten dystans trzeba było pokonać codziennie, idąc do szkoły. Gdy była zima, śnieg przylepiał się do palta, otulał ciało.

Potem się rozpuszczał, moczył ubranie, a w jego miejsce przylepiał się nowy, świeży. I tak w kółko. Gdy wchodziłam do klasy, dzieci śmiały się głośno. Że cała w śniegu, zdyszana i czerwona. Kiedyś wróciłam do domu, zupełnie mokra i wyczerpana. Śnieg padał tego dnia wyjątkowo gęsty. Mróz dusił płuca, a wiatr był taki silny, że przewracał.

Gdy doczłapałam do drzwi, mama zaczęła płakać. Tylko ojczym nic nie powiedział. Wziął szklankę, odkręcił butlę z mocną wódką, nalał. Podał bez słowa. Trzęsły mi się ręce i nie mogłam dotknąć szklanką ust. Moj Bog! Wypiłam. Gorąc rozlał się na całe ciało. Zdjęłam przemoczone ubranie i spałam długo”.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...