Leszek

Miał Leszek Kołakowski nieprawdopodobny dar wygłaszania całego wykładu Na dopiero co zadany temat. Każdy temat wywoływał u Niego głęboką refleksję, a Profesor wyjawiał ją bez opierania się na usystematyzowanych notatkach, luźnych kartkach bądź wcześniej przygotowanych punktach. Znak, 9/2009



Tak też postępowaliśmy i w najmniejszym stopniu nie umniejszało to wartości artykułów. (Okazało się przy tym, że nawet bajki Kołakowskiego czy przypowieści biblijne mogły być potencjalnie groźne dla ustroju, o czym świadczyć może fakt, że przez cenzurę nie przeszedł Jego tekst: Żona Lota, czyli uroki przeszłości). Takie to były czasy, takie były potrzebne wybiegi, dla dzisiejszego pokolenia niezrozumiałe…

Spotkanie w podobnym gronie zaowocowało jeszcze jedną sugestią niedoścignionego Mistrza. Po ukazaniu się bardzo specjalistycznego tekstu w roczniku PAN Profesor stwierdził: „Iluż to ludzi przeczytało te wywody? Może dziesięciu… A ilu wyciągnęło z tego naukowo uzasadnione wnioski? Może pięciu, sześciu… Panowie, trzeba się zachowywać jak Sokrates… Trzeba wyjść ze swoimi tekstami, ze swoją ezoteryczną wiedzą na ulicę, tak by stała się ona egzoteryczna. Piszcie teksty popularno-naukowe, nawet przypowieści czy bajki”… I tak się stało.

Adam Sikora pisywał do „Radaru” teksty charakteryzujące poszczególnych filozofów (nie straciły one nic a nic na swojej nośności; niedawno ukazało się ich wznowienie), Andrzej Kasia „wojował” przystępnie z diabłem, a niżej podpisany napisał mnóstwo, ale to mnóstwo tekstów komentujących przez pryzmat etyki i filozofii religii Pismo Święte i nie tylko. Z okazji 80-lecia Leszka wydałem książkę Jemu dedykowaną: He/u/rezje albo preantyczna teraźniejszość. Leszkowi Kołakowskiemu w 80. rocznicę urodzin, będącą w jakimś procencie zbiorem rozrzuconych tekstów.

Myślę, że Leszek z wówczas wyrażonej sugestii oraz jej realizacji przez nas wszystkich był zadowolony. A czyż On sam nie dawał niezliczonych przykładów popularyzowania najtrudniejszych problemów filozoficznych i życiowych w słynnych wykładach telewizyjnych? Teraz nie umkną czytelnikom po tym, jak zostały wydane drukiem, choćby Mini-wykłady o maxi-sprawach.

W połowie lat siedemdziesiątych przebywałem zagranicą, zbierając materiały do habilitacji, kiedy od Jarosława Iwaszkiewicza i PWN nadeszła propozycja wspólnego z pisarzem tłumaczenia Albo- -albo. Nie wiedziałem, co robić, i zapytałem Profesora, co też by mi doradził. Miałem świadomość, że egzystencjalistycznie w tych kwestiach (nie tylko w nich zresztą) nastawiony odpowie: proszę samemu zadecydować, rozważyć przeróżne możliwości, próbować antycypować skutki wyboru, przeanalizować argumenty „za” i „przeciw”.

Zaskoczył mnie. Otrzymałem szereg bardzo konkretnych wskazówek. I tak: „Od Iwaszkiewicza – odtwarzam z pamięci – nauczy się pan wiele pod względem warsztatu pisarskiego; wejdzie pan do największego wydawnictwa naukowego w Polsce (PWN), i to w bardzo dobrym towarzystwie, co otworzy panu drogę do dalszych tam publikacji; no i rodzina na tym skorzysta materialnie”. Wreszcie najważniejsze: „Uważam, że każdy chcący się liczyć filozof, może w ogóle humanista, powinien przetłumaczyć chociaż jedną książkę; praca translatorska dopiero otwiera głębię myślenia danego autora, wskazuje na wielowariantowość możliwości zrozumienia oraz interpretacji, zmusza do niezwykle precyzyjnego myślenia, to znakomita szkoła filozoficznego myślenia”. Sprawdził się każdy punkt tej rady. Efekt owych sugestii jest znany…

W tym kontekście może jeszcze jedna uwaga, bardzo osobista. Zdarzało mi się, że w trudnych sytuacjach życia codziennego nieraz zastanawiałem się: co też poradziłby mi Leszek? To był wynik jakiegoś intymnego związku z Mistrzem. Był – jak ktoś to słusznie określił – geniuszem przyjaźni i można było na Nim polegać, był takim „spolegliwym opiekunem”… Czyż to nie dowód największego zaufania pytać, niejako telepatycznie, Przyjaciela o radę, mając świadomość, że jest to poniekąd irracjonalne?

70. rocznica urodzin Leszka była okazją do nadania Mu doktoratu honorowego Uniwersytetu Gdańskiego. Władze województwa i miasta przyjęły Leszka z Małżonką w iście królewski sposób. Zamieszkał w sopockim „Dworku”, który gościł już głowy państw (w tym głowy koronowane). Nasze rodziny zaprzyjaźniły się. Leszek ze szczególną admiracją odnosił się do naszej córki, Violetty, której z upodobaniem nakładał na głowę swój, znany na całym świecie, kapelusz. To był gest przesympatyczny…

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...