Humanizm, erotyzm, katolicyzm

Ruch myśli nie był dla Brzozowskiego dziedziną wyodrębnioną ze świata, ale częścią procesu erotycznego, który poprzedzał jednostkowe myślenie i ku czemuś innemu, wyższemu prowadził, nadawał myśleniu cel i treść. Tak pojmował humanizm. Znak, 11/2009



Co prawda medytacja to już jakaś nazwa, zasłaniająca rzecz; nie wiemy, co robił Sokrates, z zewnątrz widać było, że stoi w miejscu – najwyższy wysiłek myśli i najbardziej otępiały stupor widziane z zewnątrz niczym się nie różnią). Wtedy, w tym dystansie do erosa, pojawia się miejsce dla prawdy. Eros kłamie, bo za bardzo czegoś chce. Jego kłamstwu towarzyszy często ironiczna świadomość kłamania – kłamania szczerego i koniecznego (gdy mówimy Credo podczas mszy; gdy mówimy „tak” przed ołtarzem[7] – wybrana, chciana przez erotyczne ja podniosłość chwili każe wypowiedzieć słowa o sensie performatywnym, ale ich performatywność żyje z erotycznego entuzjazmu, w rzeczywistości, która pojawia się po ochłonięciu, wszystko jest bardziej skomplikowane.

Mętne, nieprzejrzyste, poddane rożnym układom sił, motywów i racji, skłębione i ciemne, aż do końca. Ochłonięcie rodzi więc prawdę, ale pozostaje dwuznaczne. Ironia, która triumfuje bez reszty nad erosem, sama wyzbywa się swojej siły. Czy nie takie ochłonięcie, w sensie definitywnego wygaśnięcia erotyzmu, uosabia platoński Kefalos, starzec, który już nie musi służyć erosowi, ma zatem czas na oddawanie czci bogom, na modły, na pielęgnowanie domowej kapliczki?

Nie ma jednak czasu na filozofię; filozofowanie pozostawia innym, młodszym; tym, których eros bynajmniej jeszcze nie opuścił. Imię Kefalosa oznacza głowę – jest to głowa niejako odcięta od ciała. Okazuje się, że sama głowa do filozofowania nie wystarcza. Od Pierre’a Hadota dowiedzieć się możemy, jak ważną samodefiniującą filozofię metaforą było w antyku „rzeźbienie własnego posągu”; bo przecież to, o co człowiekowi chodzi, to znaczy byt – myśleli Grecy, począwszy od Parmenidesa, a na ostatnich przywódcach ostatniej Akademii skończywszy – zawiera się już w człowieku, tyle że w formie nieobrobionej i zafałszowanej przez cielesne czy tam społeczne złudzenia; trzeba się zatem od nich odciąć – znów ta natrętna metafora trzebienia! – aby stać się tym, kim się jest.

Jeśli jednak filozofa porównać można do posągu, to byłby to posąg taki, jak hermy stojące po greckich miastach, w których wyróżniono kamienną głowę i kamienne genitalia. Filozof jest jednak głową i genitaliami wyciosanymi w materiale żywym, w materiale życia. Cóż zaś innego mogłoby znaczyć „życie” niż osobliwy związek między głową a genitaliami – między tym, co myśli, a tym, co płodzi – związek, który jest procesem, w jakim obie te rzeczy dopiero się formują?

Wiadomo, że chwalca Sokratesowi z Uczty, Alcybiades, oskarżony został, zapewne niesłusznie, ale mniejsza z tym, o bluźniercze okaleczenie – o wytrzebienie ateńskich herm, co wykluczyło go już na wstępie z fatalnej wyprawy przeciw Sycylii, do której on sam Ateny popchnął, wiedziony przez swój nieokiełznany erotyzm, przez swą żądzę władzy dla władzy.

Złem w obu tych wypadkach – i w wypadku bluźnierczego wytrzebienia herm, i w wypadku wyprawy na Sycylię (o tym, jak fatalna może być taka decyzja, wiedział aż za dobrze autor Uczty) – okazuje się przecięcie więzi między głową a genitaliami, między logosem a erosem. Tu erotyzm wyrywa się spod kurateli rozumu, podobnie jak w przypadku Kefalosa rozum pozbawiony zostaje erotyzmu, co go wyjaławia i uniemożliwia filozofię. Uwolnienie się jednego od drugiego jest błędem.

Ale przecież nie ma filozofii bez momentu tej wolności. Odcięcie myśli od erosa zarazem filozofię rodzi, jak i uniemożliwia; nie ma dla niej „złotego środka” miedzy erotyzmem a jego brakiem, musi ona bez przerwy oscylować, pielgrzymować od jednego końca do drugiego. Oba te końce są zaś końcami filozofii – w jednym filozofia umiera z rozkoszy (biorącej się z entuzjazmu, wiary, zaangażowania, miłości), a w drugim – z nudy.

Filozofia, która zna tylko erosa, sama się siebie musi w końcu wstydzić jak erotoman-gawędziarz – cóż jej po niej samej? Po co gada jeszcze zamiast kochać? W ten sposób sama siebie kompromituje, przekreśla i wytrzebia – a wszystko z nadmiaru erotyzmu. Filozofia, która nie ma w sobie ognia erotycznego, nadaje się tylko do robienia zakładek w starych książkach – a i to nie w tych miejsca, co trzeba. Może dlatego eros-filozof w Uczcie jest bezdomny?
 




[7] Albo zresztą gdy piszemy tekst taki jak ten i dajemy się ponieść jego stylowi, rytmowi i metaforom.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...