Humanizm, erotyzm, katolicyzm

Ruch myśli nie był dla Brzozowskiego dziedziną wyodrębnioną ze świata, ale częścią procesu erotycznego, który poprzedzał jednostkowe myślenie i ku czemuś innemu, wyższemu prowadził, nadawał myśleniu cel i treść. Tak pojmował humanizm. Znak, 11/2009



Wszystko jedno, pod jakim pozorem ustanowiony zostaje zakaz, wszystko jedno, czy wypływa on ze strachu przed złamaniem dogmatu jakiejś religii czy przed naruszeniem zakazu jakiejś moralności, czy tylko przed odejściem od konwencji obowiązującej między naukowcami jakiejś dziedziny. Każda myśl, która kiedykolwiek była myślą ludzką, zasługuje na to, aby ją pomyśleć; nie wolno zatrzymywać myślenia przed żadną granicą.

Granica taka, o ile ją zastaliśmy, o ile wyznaczył ją dla nas jakiś autorytet zewnętrzny wobec „życia myśli”, musi być – powiada Brzozowski – postrzegana przez nas jako przypadkowa, a wszystkie postawy, które produkują takie broniące od myślenia granice, uznać należy (co za świetny neologizm!) za „nieprzeczłowieczone”. A zatem nie wybrane przez nas myślących w sposób wolny, ale zastane bądź w inny sposób narzucone z zewnątrz. Zadanie humanizmu, jak należy rozumieć, polega zatem na przeczłowieczaniu tego, co nieprzeczłowieczone, a więc na przekraczaniu wszelkich granic zastanych.

Teraz: do sedna sprawy. Otóż niecodzienny jest kontekst tego twierdzenia Brzozowskiego, tej deklaracji bezwzględnego imperatywu wolności myślowej. W cytowanej właśnie przedmowie do Newmana – pierwszej z dwóch przedmów zamieszczonych przez wydawcę w książce, która ukazała się już po śmierci Brzozowskiego – znaleźć można niemal co do słowa identyczną konstatację, jaką z konieczności niezależnie od niego sformułował Carl Schmitt w swoim późniejszym o kilkanaście lat i jedną wojnę światową eseju na temat „rzymskiego katolicyzmu i formy politycznej” [9]. Brzozowski i Schmidt stwierdzają obaj istnienie „antyrzymskiego afektu”: fobii antykatolickiej, która nie pozwala przeciwnikom katolicyzmu pomyśleć tego, co w nim najistotniejsze.

Dla obu będzie to – z rożnych, co prawda, względów ceniony – nieodłączny według nich od katolicyzmu pluralizm intelektualny; szerokość doktryny, która tak jest potężna i wielkoduszna, że pozwolić sobie może na wielogłos stanowisk i myśli niejednokrotnie sobie przeczących. A zatem swój sprzeciw wobec dogmatu wypowiada Brzozowski, paradoksalnie na pierwszy rzut oka, w obronie katolicyzmu. Nie jest to jednak paradoks, jeśli się przyjmie, że to, co w Kościele katolickim nazywa się „dogmatami”, nie oznacza znaku zakazu wstępu dla myślenia, tylko raczej właśnie zakaz zatrzymywania się na rozwiązaniu uznanym jednostronnie za słuszne, zakaz nieprzekraczania tego, co już na ten temat się pomyślało.

Nakaz transcendowania. Nie o to więc chodzi, że myśl ma się zatrzymać przed dogmatem, ale wręcz przeciwnie – ma się nigdy już nie zatrzymywać tam, gdzie pojawia się dogmat (który jest rodzajem drogowskazu do „miejsca źródłowego”, czyli miejsca, w którym pytanie dociera do przyczyny tego zdziwienia, które je zrodziło). Myśl myśląca o dogmacie nigdy nie powinna myśleć, że już osiągnęła to, co chciała, że doszła do końca. Tak rozumieć tu można „tajemnicę”, którą uznać trzeba w dogmacie.

W praktyce oczywiście wygląda to trochę inaczej, tym bardziej, że do rzeczy miesza się erotyzm niezbędny każdej instytucji, która chce zabiegać o siebie i pielęgnować wytwarzaną przez siebie hierarchię władzy. Hierarchia władzy zaś domaga się posłuszeństwa. Tu Brzozowski ma z kardynałem Newmanem pewien kłopot. Newman – jak z demonstracyjnym podziwem, ale zarazem i skrywanym zakłopotaniem donosi Brzozowski – zawsze we wszystkim podporządkowuje się woli papieża.

Newman miał, co prawda, wątpliwości, zanim ogłoszono nowy wówczas dogmat o nieomylności papieża; ale gdy dogmat został już ogłoszony, przyjął to bez zastrzeżeń. Newman jest szczerze przekonany – stwierdza Brzozowski – że liberalizm jest dziełem szatana i nie ma żadnych zastrzeżeń do antyliberalnych tyrad wygłaszanych przez kolejnych XIX-wiecznych papieży. A jednak podziw Brzozowskiego miesza się tu zakłopotaniem – bo rzuca się w oczy arbitralność papieskich potępień i decyzji oraz „nieprzeczłowieczony” charakter Newmanowskiego posłuszeństwa, gotowego podążać myślowo za papieżem każdą drogą, którą papież wybierze.
 




[9] „Es gibt einen anti-romischen Affekt” (C. Schmitt, Romischer Katholizismus und politische Form, Stuttgart 2008, s. 5).

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...