Nam się należy... Socjalni poddani państwa

Ludzie, wpatrzeni z jednej strony we własny brzuch, a z drugiej spoglądający z kosmicznych wyżyn na Ziemię, nie mają ani czasu, ani ochoty zająć się swoim najbliższym otoczeniem, swoim środowiskiem, wspólnotą, w której żyją. Zeszyty Karmelitańskie, 3/2007




Nie jestem zwolennikiem spiskowej teorii dziejów. Ale jednak czasami, przed zaśnięciem, człowiek, który przez cały dzień intensywnie obserwował otaczający go świat, śledził wydarzenia, czytał oceny, nie może pozbyć się wrażenia, że ktoś, coś, inne szatany, jak modne jest ostatnio mówić, miesza w tej naszej już nie polskiej, ale europejskiej kadzi. Jesteśmy w dobie bardzo intensywnej przebudowy hierarchii wartości. Wartości tradycyjne, jak i tradycyjne grzechy odsyłane są do lamusa. W ich miejsce pojawiają się nowe cnoty i nowe występki. Życie ludzkie ustępuje przed eutanazją i aborcją. Małżeństwo jest wypierane – jeśli nawet jeszcze nie w powszechnej praktyce, to w propagandzie – przez związek dwóch osób tej samej płci. Więzy polityczne i światopoglądowe stają się silniejsze od więzów rodzinnych, co widać choćby na przykładzie dwóch naszych Kurskich – Jacka z PiS i Jaro¬sława z Wyborczej. W miejsce dawnych zasad wchodzą nowe cnoty – tole¬rancji, a nawet afirmacji dla zła. Jak również osobliwe cnoty cywilizacyjne, przestrzeganie aktualnie zalecanych sposobów odżywiania się, walka z glo¬balnym ociepleniem klimatu. Ludzie, wpatrzeni z jednej strony we własny brzuch, a z drugiej spoglądający z kosmicznych wyżyn na Ziemię, nie mają ani czasu, ani ochoty zająć się swoim najbliższym otoczeniem, swoim śro¬dowiskiem, wspólnotą, w której żyją.

Kryzys rodziny jest zarazem kryzysem narodu. Oba pojęcia są jeśli nie wyklęte jeszcze, to już bardzo podejrzane. Stajemy się natomiast coraz bardziej społeczeństwem, amorficzną masą, wielkością statystyczną. Ojciec socjologii, Max Weber uważał społeczeństwo za twór społeczny (Sozialgebilde), a jego oponent Alfred Ploetz za żywy organizm (Lebewesen). Osobiście uważam społeczeństwo za genialny wynalazek polityków i generalnie ludzi pretendujących do rządu dusz. Jest ono niczym innym, jak tylko naro¬dem upaństwowionym. Niesłychanie łatwo jest nim powodować, zwłaszcza odwołując się do społecznych preferencji i nastrojów, także społecznych, łatwiej niż zbiorem indywidualności, klanów rodzinnych czy wspólnot lokalnych. Nic z tego już nie funkcjonuje – nie tylko w Polsce, w Europie. Ludzie są coraz bardziej egoistyczni, coraz mniej gotowi do aktywności lokalnej, ale nie dlatego, że się samorealizują indywidualnie, tylko dlatego, że są członkami społeczeństwa, które już z racji swojej wielkości i przypisanej mu funkcji za nic nie odpowiada.


Zdezorientowany Polak


Wystarczy jakiś kataklizm, nie musi to nawet być wielka powódź, wystarczy porządna ulewa, aby zobaczyć na własne oczy, w telewizji, co to jest społeczeństwo. Oglądałem w czasie ostatniej powodzi marszałków sejmików wojewódzkich, starostów, sołtysów i zwykłych obywateli, powodzian stojących na wałach rozmywanych przez wodę i czekających nie zmiłowania Boskiego, tylko działań rządu. Rozlegały się wołania: gdzie jest premier? Co robi rząd? Dlaczego nikt nam nie pomoże? Ci ludzie szczerze uważali, że premier powinien przyjechać i osobiście zatkać dziury w wałach, które miejscowych dotąd nie interesowały. Premier nie przyjeżdżał, wzmagając u powodzian poczucie krzywdy i osamotnienia, tym większe, że sąsiedzi także nie kwapili się do pomocy. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta – wszyscy uważają, że od udzielania pomocy jest państwo.


«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...