O socjotechnice modlitwy

Tego wieczoru widziałem, że ludzie na scenie modlili się szczerze, nie udawali. Ale prowadząc często takie modlitwy istnieje zagrożenie, że "liderzy uwielbienia" (co za słowo?) poczują się "specami" od modlitwy. RUaH 29/2004

"Odwróć Twój wzrok, niech trochę rozjaśnię oblicze..." Paradoks. Krzyk Piotra: "Odejdź ode mnie, Panie" nie jest teatralnym gestem, świetnie zagraną rolą w dramacie. Fale jeziora niosły szczery do bólu krzyk przerażonego rybaka pamiętającego, że. "nikt nie może zobaczyć Boga i pozostać przy życiu". A samo życie Jezusa? Narodziny w stajni, wizyty pierwszych gości: pastuchów i magów, śmierć na hańbiącym krzyżu poza miastem. Na zwykłym wysypisku śmieci. Żadnej sielanki. Dla większości zgorszenie. Profanum. A jednak On swą obecnością potrafił uświęcić te miejsca! Stajenka jest święta, Golgota jest święta, święty jest krzyż. Święci pasterze. Sacrum wdziera się tam, gdzie inni zamykają z zawstydzeniem oczy.

Nie możemy spotkania z żywym, płonącym z tęsknoty Bogiem uzależniać od nastroju, który przygotują na scenie muzycy! On może przyjść, ale nie musi. A kilka razy widziałem, jak prowadzący takie koncerty byli niemal pewni, że swymi postawami, słowami, dźwiękami "sprowadzą" Boga na ziemię. Jest pokorny. Schodzi na nasze wołanie. Lituje się nad nami. Ale przyjdzie, kiedy chce... I jak chce.

Świetnie pisze o tym trapista o. Michał Zioło: "Chodzi o bardzo popularną w cysterskim myśleniu Paschę Pana, Jego Przejście. Był to moment bardzo przez mnichów oczekiwany i sumiennie przygotowywany, choć czas i miejsce nawiedzenia znane były tylko Jezusowi. Istnieją piękne średniowieczne opowieści, w których Jezus zaskakuje cysterskich mnichów swoją mistyczną, rozpalającą serce obecnością w najbardziej zwykłych miejscach: w drewutni przy rąbaniu drzewa, w stajni, na pastwisku przy pilnowaniu wołów..."

Przyjdzie jak chce. Ostatnio Jan Budziaszek opowiadał mi o tym, jak Pan Bóg go zaskoczył: "Pamiętam, że po kilku latach organizowania u mnie w domu pierwszosobotnich różańców, wściekłem się i powiedziałem: "Koniec, mam dość!" Chodziłem po znajomych, po duszpasterstwach, kościołach i zachęcałem: "Przyjdźcie do mnie na różaniec". Przychodziły trzy, cztery osoby. Miałem dość. Będąc kiedyś w Częstochowie na trasie ze Skaldami, przez tydzień chodziłem na szóstą rano na odsłonięcie obrazu i błagałem: "Zwolnij mnie. Nie chcę już niczego organizować!" i usłyszałem w sercu: "Jeszcze jeden, jedyny raz..." Nie ruszyłem palcem, nikogo nie zawiadomiłem, nie wykonałem żadnego telefonu. "Nie powiem, że jestem w Krakowie, to może nikt nie przyjdzie?" - cieszyłem się w duchu. Nadeszła sobota. Od rana urywały się telefony, żona nie podnosiła już nawet słuchawki. Wieczorem na modlitwę przyszło do mnie aż... czterdzieści siedem osób. Przez kilka godzin staliśmy stłoczeni w pokoju i modliliśmy się, a potem zauważyłem, że pod moim oknem marznie dwóch chłopców. Otwieram okno, a oni mówią: "Czy możemy jeszcze trochę postać?" (śmiech). Teraz wiem, że to Jego dzieło, a nie moje.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...