Spotkać Go, czy to możliwe?

Romano Guardini pisze, że człowiek staje się chrześcijaninem wtedy, gdy osobiście spotyka Chrystusa. Nie wtedy, gdy poznaje Jego naukę i Jego uczniów, ale właśnie wtedy, gdy spotyka Go osobiście. Problem w tym, że Pan Jezus urodził się jakieś dwa tysiące lat temu. List, 11/2007




Po wygłoszeniu konferencji pomyślałem sobie: „Skoro już tu jestem, pójdę na Mszę. Dziś jeszcze nie byłem, a w Warszawie pewnie będzie mało czasu.". Próbowałem maksymalnie wykorzystać każdą wolną chwilę. Na Jasnej Górze Eucharystia sprawowana jest często co pół godziny. Spojrzałem na ogłoszenia: Msza rzeczywiście miała być odprawiana za trzydzieści minut. Wszystko szło zatem zgodnie z planem. „Zdążę się nawet wcześniej wyspowiadać" - stwierdziłem. Spowiedź, Msza, powrót do Warszawy i jeszcze będę miał wolny wieczór - świetna sprawa. Stanąłem w kolejce. Na początku trochę się zmartwiłem sporą liczbą osób, ale kiedy zobaczyłem, jak szybko przesuwa się kolejka - niczym do kasy w supermarkecie - uznałem, że jest znakomicie: pyk, pyk już jedna osoba, pyk, pyk, już druga. „Piętnaście minut i po wszystkim; zdążę bez problemu na Mszę" - pomyślałem. Msza miała się rozpocząć za dwadzieścia minut, a przede mną pozostała już tylko jedna osoba. Gdy zaczęła się spowiadać, coś się zacięło. Minęło pięć minut i nic. Myślę sobie: „Trudno, to przecież jeszcze nie tak długo". Mijały jednak kolejne minuty, a ona klęczała dalej. Kiedy pozostało siedem minut, zacząłem się zastanawiać, czy wybrać Mszę św., czy spowiedź. Trochę już odstałem, nastawiłem się na spowiedź, sumienie zaczęło intensywnie pracować. Uświadomiłem sobie, że spowiedź już jest mi koniecznie potrzebna, że do Mszy się nie nadaję, bo to będzie jakieś świętokradztwo. A więc spowiedź! Do Mszy św. zostały trzy minuty. „Jeśli ta osoba teraz skończy - pomyślałem - to może jeszcze zdążę. Potrzebuję dla siebie tylko minutki". Minęła kolejna minuta i... dalej nic. „Trudno" - nastawiłem się tylko na spowiedź. Przypomniały mi się wszystkie grzechy z całego życia, konieczność spowiedzi była oczywista. Wreszcie usłyszałem: „puk, puk" i ruszyłem. Wtedy otworzyły się drzwiczki konfesjonału, wychylił się z nich ksiądz i zwijając stułę, powiedział: „Ja już muszę biec". Tam trwała już Msza św., tu pozostał pusty konfesjonał i ja sam. Cały mój misterny plan legł w gruzach. Gdy stałem tak, zupełnie zdezorientowany, poczułem nagle stukanie w ramię. Odwróciłem się i zobaczyłem księdza. „Mógłby mnie ojciec wyspowiadać?" - zapytał. „Tylko nie to - pomyślałem - przecież to ja potrzebuję spowiedzi! Czekam tu już czterdzieści minut". „Nie. - powiedziałem. - To ksiądz niech mnie wyspowiada". „Może nawzajem się wyspowiadamy" - zaproponował. Zgodziłem się. To była niesamowita spowiedź, postawiła mnie na nogi, ożywiła mnie. Ten spowiednik wlał mi w duszę mnóstwo nadziei i radości z mojej drogi za Panem Jezusem. Mówił, że On cieszy się z moich zmagań. Wróciłem do zakrystii. Okazało się, że następna Msza będzie dopiero za godzinę, więc zostało mi jeszcze sześćdziesiąt minut na modlitwę dziękczynną za spowiedź. Dzięki temu, że miałem samochód, nie musiałem spieszyć się na pociąg do Warszawy. Wszystko to Pan Bóg zaplanował już dzień wcześniej - wtedy, kiedy pomyliłem się, nastawiając budzik. Miałem długie, porządne przygotowanie do sakramentu pojednania, dobrą spowiedź, godzinę modlitwy w kaplicy i jeszcze Mszę św. Wracałem do Warszawy szczęśliwy, lepiej nie mogłem zaplanować sobie całodziennych rekolekcji.


O pożytku z pocieszania


Ze spowiedzią i Jasną Górą wiąże się też inne zdarzenie.

Muszę przyznać, że od pewnego czasu spowiadanie ludzi stało się dla mnie bardzo męczące. Uważałem i wciąż uważam, że spowiedź to spotkanie z Panem Jezusem, powrót do Przymierza przez przeproszenie, przyjęcie darowania win i przebaczenia Bożego. Dlatego też często irytowało mnie przesadne skupianie się na sobie penitentów, że ktoś nie przychodzi pojednać się z Panem Bogiem, tylko opowiadać o tym, jaki jest beznadziejny i jakie ma kłopoty. To dobrze, że czasami chce z kimś o tym dłużej porozmawiać, ale przecież ze spowiedzią ma to niewiele wspólnego. Nie przychodzi się przecież do spowiedzi dla siebie, aby lepiej się poczuć, ale po to, by odnowić relację z Kimś, komu zadało się ból. Nie umiałem w sobie przezwyciężyć tego negatywnego nastawienia do niektórych penitentów.


«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...