Spotkać Go, czy to możliwe?

Romano Guardini pisze, że człowiek staje się chrześcijaninem wtedy, gdy osobiście spotyka Chrystusa. Nie wtedy, gdy poznaje Jego naukę i Jego uczniów, ale właśnie wtedy, gdy spotyka Go osobiście. Problem w tym, że Pan Jezus urodził się jakieś dwa tysiące lat temu. List, 11/2007




Tak się złożyło, że przyszło mi prowadzić grupę akademicką podczas pieszej pielgrzymki z Warszawy na Jasną Górę. Ponad dwieście osób i ja sam. Oznaczało to tyle, że sam mam wyspowiadać te dwieście osób i to w dziesięć dni! A niemal każdy, wykorzystując czas pielgrzymki, specjalnie przygotowuje się do dłuższej rozmowy z księdzem. Bardzo lubię pielgrzymować, ale to jedno odbierało mi chęć wędrowania. Wygłosiłem więc na początku dwie konferencje o pożytkach wynikających z krótkiej spowiedzi. Trochę poskutkowało, ale tylko trochę. Ostatnią osobę wyspowiadałem rano w dzień wejścia na Jasną Górę. Mogłem spokojny wchodzić do Częstochowy. Planowałem pomodlić się w kaplicy. Mój rodzony tato zaplanował niespodziankę, że w tym samym dniu odwiedzi swoje rodzinne strony w okolicach Częstochowy i przy okazji spotka się ze mną. Umówiliśmy się na godzinę 12.00, ale tato - w gorącej wodzie kąpany - był już około 10. Ja w planach na ten dzień szukałem chwili, kiedy mógłbym wśliznąć się do kaplicy Matki Bożej i osobiście pomodlić - w ten sposób podsumowując pielgrzymkę. Ale całe przedpołudnie było zajęte. Po Mszy św. w południe znów spotkałem się z tatą, by go odprowadzić. Na 16.30 miałem zaplanowany powrót, a była już godzina 15.00. Chciałem jeszcze chwilę spędzić w kaplicy, by mieć z tej pielgrzymki coś dla siebie. Pobiegłem więc przed obraz... a tu wchodzi kolejna pielgrzymkowa grupa. Do zakrystii wylewał się tłum. Nie sposób było się wcisnąć: wszystkie wejścia były zablokowane. Po jakimś czasie rozluźniło się i wkradłem się do kaplicy. Usiadłem i wyjąłem różaniec. Gdy odmawiałem trzecie „Zdrowaś Mario", podszedł do mnie jakiś zakonnik i zapytał: „Ksiądz?". „Tak" - odpowiedziałem. „To chodź spowiadać" - usłyszałem. Zostało mi tylko pół godziny i jeszcze mam spowiadać?! Tyle spowiadałem w czasie tej pielgrzymki! Zapowiadało się, że utknę w jakimś konfesjonale do wieczora. Poszedłem za nim, ale okazało się, że nie chce mnie posadzić w kofensjonale, żebym spowiadał pielgrzymów, ale to on potrzebuje spowiedzi. A właściwie nie spowiedzi, ale pociechy. Jest w nim głęboki niepokój i potrzebuje pociechy. „Tylko nie pocieszanie! - pomyślałem. - Walczyłem przez całą pielgrzymkę z takim myśleniem, że spowiadanie się to szukanie pocieszenia, a on, na koniec, zabiera mi resztę mojego wolnego czasu przeznaczonego na modlitwę, i chce, żebym go właśnie pocieszał..." No i pocieszałem go... Chciałem wrócić do kaplicy na ostatnie pięć minut i znowu zastałem tłum. Nie dało się wejść.

Z jednej strony, niby nic z tej pielgrzymki dla siebie nie miałem, ale z drugiej, wróciłem z niej z niesamowitą ulgą i z odkryciem, że spowiedź to przecież również pocieszanie. Od tej chwili wszystko się zmieniło. Teraz siedzę w konfesjonale, słucham i pocieszam. Nie stresuję się tym. Z moich pielgrzymkowych planów nic nie wyszło, ale w zamian dostałem niezwykłą, a przy tym trwającą cały czas, łaskę cierpliwości. Zmieniło się moje podejście do spowiedzi. Pan Jezus mnie spotkał i powiedział mi poprzez to zdarzenie, abym pocieszał, więc pocieszam.


«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...