Rytualne zaprzeczanie rytuałom

Przyszedł do mnie kiedyś zatroskany młody człowiek. Żalił się, że nie ma, niestety, warunków na zamieszkanie z narzeczoną. Jednocześnie zapewniał mnie, że sypiają ze sobą, kiedy tylko mogą. Dla niego zamieszkanie razem było przejawem dojrzałości i miłości. List, 2/2008


Wchodzić drzwiami, nie oknem


Dzisiaj, gdy mężczyzna i kobieta mieszkają razem, często nie wiadomo, czy są już po ślubie, czy jeszcze nie. A stykający się z nimi ludzie powinni wiedzieć, z kim mają do czynienia. Inaczej bowiem rozmawia się z czyimś mężem, a inaczej z młodym człowiekiem, który jest ewentualnie kandydatem na męża.

Gdy byłem proboszczem, często przychodzili do mnie młodzi ludzie „załatwiać ślub". Jeżeli widziałem, że mają ten sam adres, pytałem wprost, co się stało, że już zamieszkali razem. Częstym powodem były kwestie finansowe albo to, że pochodzili z różnych miejscowości i znaleźli się razem w nieznanym, wielkim mieście. Czasem mówili, że nie byli pewni, czy mogą być małżeństwem i wcześniej chcieli „się sprawdzić". Z dłuższej rozmowy wynikało, że wspólne mieszkanie wcale nie dało im większej pewności co do siebie nawzajem, wcale nie przyspieszyło decyzji o małżeństwie. Młodzi trwali więc w takim zawieszeniu.

Pamiętam historię młodej dziewczyny, którą - jako dorosłą osobę - przygotowywałem do chrztu, potem razem z narzeczonym przychodziła na spotkania przedmałżeńskie. Trudno w to uwierzyć, ale nie wiedziała, że Kościół jest przeciwny zamieszkaniu razem przed ślubem. Myślała, że to coś normalnego i naturalnego, gdyż tak postępowali jej znajomi. Bardzo się zdziwiła, kiedy przedstawiłem jej katolickie nauczanie i nie mogła zrozumieć, dlaczego jest właśnie takie.

Ponieważ chciała być posłuszna Kościołowi, zaproponowałem jej, żeby zaufała i nie mieszkała z chłopakiem. Opowiedziała mi potem historię, która wydarzyła się podczas imprezy w domu narzeczonego. Było wielu znajomych, bawili się całą noc. Około 3.00 nad ranem wszyscy kładli się spać gdzie popadnie, tylko ona poprosiła, aby odwieźć ją do domu jej rodziców. „Do jakiego domu?" - pytano ją. Nikt nie mógł zrozumieć, o co jej chodzi. Uparła się jednak i dopięła swego. Był to pewien znak, który na jej znajomych zrobił duże wrażenie. Zobaczyli, że istnieje różnica pomiędzy mieszkaniem ze sobą bez ślubu, a życiem małżeńskim. W krótkim czasie wielu z nich, żyjących wcześniej bez ślubu, zdecydowało się na małżeństwo. O to właśnie chodzi, żeby pokazywać wartość kolejnych etapów poznawania siebie. Nie jest bez znaczenia, czy wejdziesz w związek małżeński „drzwiami" czy „oknem". Wchodząc oknem, możesz sobie zrobić krzywdę.



Jak Pan Bóg przykazał


Nie jesteśmy w stanie powrócić do starych zwyczajów, zresztą nie o to chodzi, by na siłę podporządkowywać się niezrozumiałym rytuałom. Warto najpierw zrozumieć ich wartość i na tej podstawie wypracować drogę do małżeństwa. Proponuję cztery etapy wzajemnego poznawania siebie.

Najpierw musi być jakiś impuls, coś, co powoduje, że spodoba mi się ta a nie inna dziewczyna czy ten a nie inny chłopak. Chcę tę osobę bardziej poznać, dowiedzieć się, kim jest, gdzie mieszka, ile ma lat, co robi w życiu.


«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...