Pięćdziesiąt lat ciemności

Drobna, energiczna zakonnica, z której twarzy nie znika uśmiech. Oddana bez reszty założonemu przez siebie dziełu pomocy najuboższym i umierającym. Taki wizerunek Matki Teresy przeważnie pamiętamy. Mówi on wiele, ale nie wszystko. Okazuje się bowiem, że uśmiech na jej twarzy skrywał wielki dramat. List, 4/2008



Innego dnia: „Zostałaś moją Oblubienicą dla mojej Miłości - przyjechałaś do Indii dla Mnie. Twoje pragnienie dusz przywiodło cię tak daleko. Boisz się zrobić jeszcze jeden krok dla swego Oblubieńca - dla Mnie - dla dusz? (...) Wiem, jesteś osobą najbardziej niezdolną, słabą i grzeszną, ale właśnie dlatego, że taka jesteś, chcę cię użyć, dla mojej Chwały! Odmówisz? (...) Będziesz cierpiała i cierpisz teraz - ale skoro jesteś moją własną małą Oblubienicą - Oblubienicą Ukrzyżowanego Jezusa - będziesz musiała nieść tę udrękę w sercu. Pozwól Mi działać - Nie odmawiaj Mi - Zaufaj Mi z miłością - zaufaj Mi ślepo". Te słowa przerażały Teresę, bała się rzucić to wszystko, czym żyła do tej pory, bała się tego nowego wezwania. Modliła się, żeby Jezus zabrał jej to nowe powołanie, ale im więcej się modliła, tym wyraźniejsze ono się stawało. Jezus pytał ją zawsze: „Odmówisz?". Nie mogła odmówić. Obiecała kilka lat wcześniej Bogu, że zawsze będzie wypełniała to, czego od niej zapragnie, że zawsze da Mu wszystko, o co ją poprosi, a najmniejsze wzbranianie się będzie traktowała jako grzech ciężki. Jak pisze o. Wilfrid Stinissen OCD, był to „ślub prawie niedorzeczny" [1], ale nigdy go ponoć nie złamała. Zaczęła więc starać się o zgodę na opuszczenie zakonu i powołanie nowego. Zarówno kierownik duchowy Teresy, jak i miejscowy biskup postanowili sprawdzić prawdziwość powołania. Najpierw kazali Teresie przestać o nim myśleć. Teresa była posłuszna, choć było to dla niej niezwykle trudne. Zabraniali jej też skupiać się na niezwykłych doznaniach (słyszenie głosu Jezusa). Przeszła i tę próbę. Teologia duchowości mówi, że prawdziwe dzieło wytrzyma próbę czasu, a posłuszeństwo Bogu nie może kłócić się z posłuszeństwem Kościołowi.

Po wielu staraniach, listach do biskupa, Matka Teresa dostała pozwolenie. Loretanki, co ciekawe, bardzo ją w tych chwilach wspierały, otrzymała od nich mnóstwo listów z zapewnieniem o modlitwie. 21 grudnia 1948 r. przywdziała białe sari z niebieskim obrzeżem i wyszła na ulice Kalkuty, by pomagać trędowatym, umierającym i porzuconym dzieciom. Wynajęła dwa pokoje -jeden służył jako szkoła, a drugi jako dom dla chorych i umierających. 19 marca 1949 r. dołączyła do niej pierwsza siostra, a potem następne. 7 października tegoż roku powstało nowe zgromadzenie - Sióstr Misjonarek Miłości, zatwierdzone przez Stolicę Apostolską 1 lutego 1965 r. Dziś Misjonarki Miłości prowadzą w Indiach i na całym świecie sierocińce, domy dla chorych i umierających. Powstała też kontemplacyjna gałąź zakonu, a także męska: zakon Braci Misjonarzy Miłości.



Myśli niczym noże


Wszystko szło po jej myśli, a właściwie prawie wszystko. Gdy tylko rozpoczęła dzieło, Chrystus przestał do niej przemawiać, co więcej - pojawiło się w niej dojmujące uczucie pustki, odrzucenia przez Boga. „Jest we mnie taka ciemność, jakby wszystko umarło - pisała w listach do swojego duchowego kierownika. - Gdy usiłuję wznieść moje myśli do Nieba, to jest tam taka pustka, że myśli te wracają do mnie niczym zaostrzone noże i ranią moją duszę". Ten stan nie minął. Trwał pięćdziesiąt lat, aż do śmierci. Ciągnąca się, wydawałoby się w nieskończoność, noc wiary. Pół wieku bez duchowej pociechy, bez momentu, w którym mogłaby poczuć, że jest przez Boga kochana. Przecież - jakby się dobrze zastanowić - tak wygląda piekło: zwracasz się do Boga, wołasz Go ze wszystkich sił i... nic, żadnej, choćby najmniejszej odpowiedzi, wyczuwanego spojrzenia, tylko odrzucenie. „Teraz jestem - pisała -jak to najbardziej znienawidzone [dziecko], które odrzuciłeś jako niechciane, jako niekochane. Wołam, lgnę do Ciebie, ale nikt nie odpowiada". Zastanawiała się dlaczego, przecież zrobiła to, czego od niej żądano: „Zanim rozpoczęłam »dzieło«, byłam w głębokim zjednoczeniu, miłości, w wierze, ufności, w modlitwie, zawierzeniu. Czy popełniłam błąd, zawierzając wołaniu Świętego Serca?". Skąd to doświadczenie? Jaki to wszystko ma sens? Doświadczenie pustki było tym bardziej dojmujące, że do tej pory słyszała od Jezusa słowa pełne ciepła: „moja mała Oblubienico", „Moja własna maleńka. Nie bój się - będę zawsze z tobą". Była pewna, że dzieło, które prowadziła, było tak naprawdę dziełem Jezusa. Nigdy w to nie zwątpiła, tym trudniej było jej zrozumieć to, co się stało.



«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...