O potrzebie szaleństwa, czyli Pan Bóg nie stworzył świata dla porządnych ludzi

Taka świętość, która kojarzy się z byciem grzecznym, ma więcej wspólnego z mieszczańskim uporządkowaniem niż z Bogiem. Jej ideał wygląda mniej więcej tak: jestem porządny, nie piję, nie palę, rozmnażam się (przez pączkowanie oczywiście) i mam napisane na drzwiach: Płacę na Caritas, ubogich nie przyjmuję. List, 7-8/2008



Ojcze Profesorze, w literaturze, w historii duchowości przewija się motyw Bożego szaleńca, idioty. W Bizancjum mówi się o saloitach, w Rosji o jurodiwych...

Termin „idiota" ma dwa znaczenia. Z jednej strony, może oznaczać po prostu głupca, ignoranta, a z drugiej, kogoś zachowującego się inaczej niż otoczenie - innego, odmiennego. Niewątpliwie to drugie znaczenie można odnieść - wynika to zresztą z Ewangelii - do Jezusa. Przecież kiedy zaczął nauczać, przyszli do Niego krewni, by Mu tego zabronić. Uważali bowiem, że odszedł od zmysłów (Mk 2, 21), czyli oszalał. Przedtem był normalny, żył „jak Pan Bóg przykazał", był cieślą, który wykonywał wszystko, co do niego należało, aż tutaj nagle zmienił całkowicie swoje życie, zaczął nauczać, gromadzić wokół siebie jakichś uczniów i dokonywać dziwnych rzeczy, które inni uznają za cuda i znaki Bożej obecności.

Jak odróżnić zwykłego głupca od Bożego idioty?

Kryterium stanowi konformizm. Głupiec robi to wszystko, czego oczekuje od niego otoczenie, i to jest istota jego życia. Nie zastanawia się nad tym, czego chce od niego Bóg. Nie traktuje drugiego człowieka jak kogoś, kogo należy kochać i któremu trzeba służyć swoją miłością, ale jak kogoś, kogo należy naśladować. A jeżeli kogoś naśladuję, to w pewnym sensie staje się on moim władcą. Toteż nad głupcem władzę ma stado.

Natomiast bycie świętym, Bożym szaleńcem oznacza odmienność od tego, co można nazwać dobrym ułożeniem albo byciem grzecznym.

Przecież świętość kojarzy się z takim „byciem grzecznym"...

Niekoniecznie. Taka świętość, która kojarzy się z „byciem grzecznym", ma więcej wspólnego z mieszczańskim uporządkowaniem niż z Bogiem. Jej ideał wygląda mniej więcej tak: jestem porządny, nie piję, nie palę, rozmnażam się (przez pączkowanie oczywiście) i mam napisane na drzwiach (jak to bywało na początku XX w.): „Płacę na Caritas, ubogich nie przyjmuję". Oczywiście byli święci, którzy mieścili się w takim kanonie obyczajowym, ale byli też i inni, jak na przykład - najbardziej znany w naszym zachodnim Kościele - św. Franciszek. On posiadał wszystkie cechy szaleńca; począwszy od tego, że zerwał ze swoim dotychczasowym życiem porządnego kupca z Asyżu. Zrzucił szaty w obecności biskupa i uciekł nago. To przecież wygląda bardziej na akt zgorszenia niż na akt świętości. Gdy spojrzymy na jego życie w całości okazuje się jednak, że był to gest jak najbardziej rozumny.

A po drugiej stronie stoi św. Stanisław Kostka - „superułożony" chłopiec.

Czyżby? Przecież na przekór rodzicom uciekł z domu i na piechotę - autostopu jeszcze nie było - pobiegł do Rzymu, aby wstąpić do zakonu jezuitów. Zrobił to wbrew wszelkim zasadom, a nawet, można powiedzieć, wbrew przykazaniu: „Czcij ojca swego i matkę swoją". Nie mylmy życiorysów świętych tworzonych na użytek szkolnej katechezy z prawdziwym doświadczeniem człowieka. Według mnie, Kostce o wiele bliżej jest do Bożych szaleńców niż do tych czułych młodzianków, którzy służą do Mszy i czasem wiedzą tylko, ile księdzu trzeba nalać wina, a ile wody.


«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...