Hej kolęda, kolęda

Krótka modlitwa i podziękowanie za kopertę. - Ksiądz jest jak inkasent - skarżą się i świeccy, i kapłani. Dlaczego kolęda często jest trywializowana? Czy w ogóle jest potrzebna? Idziemy, 6 stycznia 2008




– Jestem przeciwniczką kolędy, bo nie spotkałam osób, które byłyby z niej zadowolone. Ksiądz przychodzi, pokropi mieszkanie wodą święconą, pomodli się albo i nie, weźmie kopertę i wychodzi. Po co tyle przygotowań: nakryty stół, czekająca godzinami rodzina w komplecie. Skoro kolęda sprowadza się do zbierania pieniędzy, to wolałabym, żeby ksiądz ogłosił raz w roku zbiórkę na tacę jako formę ofiary kolędowej – mówi pani Marta, mieszkanka jednej z warszawskich parafii.

Ksiądz Bogusław Kowalski, proboszcz z Otwocka, przyznaje, że najsłabszym punktem kolędy jest czas, który przeznaczyć można na wizytę w jednej rodzinie. Jeśli parafia liczy kilkanaście tysięcy wiernych, średnio na pobyt w jednym mieszkaniu przypada ok. 10 minut. To za mało na spokojną rozmowę. – Księża czasem stosują metodę: intensywna kolęda w krótkim czasie. Uważam, że powinno być mniej odwiedzin jednego dnia, a więcej czasu poświęconego na rozmowę w rodzinach. Jednak nie jestem zwolennikiem, żeby chodzić z kolędą w maju albo w Wielkim Poście – ocenia ks. Kowalski.

Jak rozwiązać problem, przed którym staje większość parafii warszawskich? W niektórych z nich proboszcz „wypożycza” księży do chodzenia z kolędą. – Raz przyszedł do mojej rodziny ksiądz spoza parafii. Ani my nie znaliśmy księdza, ani on nas. Jaki sens ma taka wizyta duszpasterska? – zastanawia się pani Marta.
Ksiądz prał. Zbigniew Sajnóg, proboszcz parafii św. Józefa w Ursusie, nie jest zwolennikiem takich rozwiązań.– Nie rozumiem zwyczaju „wypożyczania księży” i nigdy na to bym się nie zgodził – mówi. W jego 22-tysięcznej parafii mieszkańców wciąż przybywa, bo rosną nowe bloki. – Chcemy w każdym domu poświęcić na rozmowę tyle czasu, ile domownicy potrzebują. Dlatego zdecydowałem, że z kolędą do każdej rodziny chodzimy co drugi rok – mówi ks. Sajnóg.

W wielu parafiach, kiedy potrzebna jest dłuższa rozmowa, kapłani zapraszają po kolędzie do kancelarii. – Notuję nazwisko i zostawiam telefon, żebyśmy mogli rozmowę dokończyć – mówi ks. prał. Maciej Cholewa, proboszcz z par. św. Szczepana w Raszynie.

Są parafie, w których proboszczowie odwiedzają tylko te rodziny, które wcześniej zgłosiły chęć przyjęcia księdza. – Parafia, w której mieszkam, rozrasta się, powstają nowe osiedla. Początkowo proboszcz chodził do wszystkich, ale wiele osób odmawiało przyjęcia księdza. Dlatego wszyscy otrzymali listy z pytaniem, czy życzą sobie kapłana z kolędą. Przynosząc kartkę do parafii albo wysyłając informację mailem, mogli zadeklarować swoje oczekiwania – mówi Anna Gawryszewska z parafii Wniebowzięcia NMP w Zerzniu.

Problem, który mają duże parafie miejskie, nie przekłada się na parafie w wioskach. Trawy, najmniejsza parafia w diecezji warszawsko-praskiej, liczy 465 mieszkańców. – Kolędę zaczynam 27 grudnia, kończę po pięciu dniach. Jednego dnia odwiedzam 2 wioski – mówi ks. Ireneusz Węgrzynowicz, proboszcz z Traw. – Znam wszystkich moich parafian. Jestem tutaj od dwóch lat. Każdą rodzinę odwiedziłem 4-krotnie.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...