Zagadka chwalców Stalina

W fascynacji totalitaryzmem komunistycznym, podobnie zresztą, jak hitlerowskim, czai się moim zdaniem zagadka. Co więcej, podejrzewam, że lekceważenie owej zagadki przez ludzi, którzy tamtych czasów nie pamiętają – a to oni dominują w dzisiejszej debacie na ten temat – kryje się coś złowróżbnego. Więź, 2/2007




Jednak to czwarty czynnik wydaje się decydujący. W cytowanym już „Pół wieku czyśca” mówi o nim Konwicki: zasadniczym doznaniem było poczucie, iż nastąpił koniec świata, a z nim katastrofa wszystkiego: instytucji, wartości, obyczajów i wiar. Że poza nagim faktem biologicznej egzystencji (który wywoływał histeryczną radość i chęć intensywnego życia na dowolnych warunkach) wokół rozciąga się chaos. W tych warunkach ideologia, która proponowała cel i kierunek działania, i porządkowała ludzkie doświadczenie, była czymś niezbędnym, przynoszącym ulgę. Czymś, co mogło się wydawać niezbędne do życia. I czego nie odrzucało się z powodu moralnych wątpliwości, te bowiem zdawały się (mylnie) jedynie powidokiem zniszczonego świata.

NA DOWOLNYCH WARUNKACH?

Uratowany przez Armię Czerwoną, zdradzony przez aliantów, nienawidzący przedwojennego filistra człowiek, który uważa, że przeżyta przez niego apokalipsa pochłonęła wszystko, w czym został wychowany, łącznie z kryteriami dobra i zła – taki ktoś nie musiał być po prostu oportunistą, by wypisywać wkrótce stalinowskie brednie. Bardzo długo oprócz zła, o którym wiadomości były na ogół pogłoskami, widział szerzące się dobro: przede wszystkim odbudowę kraju, a też walkę z nienawistnymi ideami z przeszłości (zwłaszcza z antysemityzmem). Takich jak on było przy tym coraz więcej, toteż zaczęło działać krzepiące poczucie wspólnoty. Sytuację, kiedy nachodziły go wątpliwości, odmalował w przekonujący dla mnie sposób Kazimierz Brandys w powieści „Matka Królów”: Wasze „nie” […] może się okazać oślim wierzgnięciem na wspak historii. Tego się boicie. Nikt z nas nie bałby się zostać sam po stronie prawdy. Ale wy nie macie pewności, gdzie jest prawda.

Wewnętrzne poczucie, gdzie jest prawda, wewnętrzne poczucie słuszności podejmowanych wyborów zostało mu – po części z wyroku historii, po części z jego własnej woli – amputowane. Ci, co znali ją na pewno, leżeli martwi, często w anonimowych mogiłach. A żywi mają zawsze rację przeciw umarłym – jak podsumował doświadczenie obozowe Borowski.

Nie zapominam, że żyli w latach pięćdziesiątych ludzie, którzy zachowywali się przyzwoicie. Tworzyli niekiedy enklawy, stanowiące punkt odniesienia alternatywny do tłumów, maszerujących w pochodach pierwszomajowych. Dla części z nich busolę stanowiła wiara, którą ocalili pomimo doświadczonego piekła. Dla innych tę busolę stanowiła tradycja; także estetyczna, sądząc po „Potędze smaku” Zbigniewa Herberta. Zapewne byli też inni, o których trzeba wreszcie powiedzieć ten zdumiewający paradoks: niewinność zapewniły im dogmatyzm w myśleniu lub wprost zadufana bezmyślność, które – na co dzień tak drażniące i groźne – w tamtych, ekstremalnych warunkach mogły być moralnym ocaleniem.
«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...