4 czerwca – kod narodowej pamięci

Po co nam polityka historyczna? Każde społeczeństwo potrzebuje pewnego najbardziej podstawowego kodu, czyli zbioru elementów, które je łączą: symboli, wydarzeń, przekonań, bohaterów. Nie jest obojętne, co ten kod tworzy, jakie wydarzenie z przeszłości uznajemy za godne upamiętnienia i jakie postawy za warte upowszechnienia. Więź, 5/2007




Według mnie, o wiele ważniejszą datą tamtego roku jest 4 czerwca 1989. To ten dzień zadecydował o tym, że komuniści utracili władzę, czego ugoda Okrągłego Stołu wcale nie przewidywała. Czerwcowe wybory opatrywane są często lekceważącym mianem „kontraktowych”, ale był to moment, kiedy zawarty przez przywódców kontrakt został przez obywateli skonsumowany i... radykalnie zweryfikowany. Ludzie potraktowali głosowanie jako plebiscyt przeciw komunizmowi i dali jasno do zrozumienia, że nie chcą już rządów PZPR w żadnej postaci.

Ten dzień powinien więc być – obok daty powstania “Solidarności” – najmocniej celebrowany w odrodzonej Rzeczypospolitej. To, że nie jest, więcej mówi o stosunku naszego państwa do własnej genezy niż deklaratywne odniesienia do historii, pojawiające się w przemówieniach polityków.

Dzieje pamięci o walce “Solidarności” to w gruncie rzeczy jedno wielkie zaniechanie. Tadeusz Mazowiecki i jego ekipa, podjąwszy wielkie reformy ustrojowe, za najważniejsze uważali nieantagonizowanie swych koalicyjnych sojuszników – włącznie z PZPR – i przywiązanej do PRL części społeczeństwa. Nie chcieli więc eksponować solidarnościowej tradycji. Zamiar był pragmatyczny i w jakiejś mierze skuteczny, lecz osiągnięto to kosztem zatarcia różnic między funkcjonariuszami reżimu a jego przeciwnikami. Ceną był też brak poczucia satysfakcji ze zwycięstwa “Solidarności” nad komunizmem.

Zarówno w dziele reformowania kraju, jak i tzw. polityce grubej kreski rząd Mazowieckiego wspierała „Gazeta Wyborcza”. Dziennik liberalnej lewicy obozu „S” opowiadał się za współpracą z postkomunistami na rzecz modernizacji Polski. Tak jak październikowe „Po prostu” wychodziło w 1956 roku „na spotkanie ludziom z AK”, tak utworzona przez działaczy solidarnościowego podziemia „Gazeta” do budowania III RP zapraszała reformatorów z dawnej PZPR. O to, czy to pragmatyczne podejście było słuszne, czy nie zapłacono zbyt wysokiej ceny – można się spierać. Z pewnością nie musiało to jednak prowadzić do hurtowego rozgrzeszenia generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka, dokonanego w kolejną rocznicę stanu wojennego.

W 1990 roku Lech Wałęsa demonstracyjnie przyjął insygnia szefa państwa z rąk emigracyjnego prezydenta, Ryszarda Kaczorowskiego, pomijając tym samym Wojciecha Jaruzelskiego i całą PRL. Ale na tym jego polityka historyczna właściwie się zakończyła. Z innymi przywódcami „S” nie było lepiej. Postawę dawnych bohaterów ruchu wobec przeszłości można, niestety, zakwalifikować jako mieszaninę lekkomyślności, arogancji i całkowitego braku wyobraźni. Jej najlepszą ilustracją było postępowanie Zbigniewa Bujaka, legendarnego przywódcy podziemia, który wystawił własną legitymację związkową na licytację, a swoim wspomnieniom nadał tytuł „Przepraszam za Solidarność”.

Pasmo niechęci do kultywowania tradycji walki z komunizmem przerwał dopiero prezydent Lech Kaczyński, nadając odpowiednią rangę trzydziestoleciu powstania Komitetu Obrony Robotników, a potem Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela i wręczając najwyższe odznaczenia państwowe ludziom opozycji. Również dwudziesta piąta rocznica 13 grudnia była obchodzona w godnej dla tej daty oprawie.

W sprawach przeszłości bardziej umiejętnie niż kombatanci “Solidarności” poruszał się Aleksander Kwaśniewski. Początkowo, gdy walczył o postkomunistyczny elektorat, demonstracyjnie bronił dorobku Polski Ludowej i odrzucał odpowiedzialność za przeszłość. Jego wystąpienie w dwudziestą rocznicę stanu wojennego było zręczną zmianą kostiumu: partyjny arywista, który zrobił karierę w ekipie Wojciecha Jaruzelskiego, przyjął rolę męża stanu patrzącego na dramatyczne wydarzenia lat 1981/1982 zarówno z punktu widzenia władz PRL, jak wolnościowych aspiracji narodu. Jego ocena stanu wojennego: „mniejsze zło, ale zło” to majstersztyk politycznej dyplomacji, uznający postawę “Solidarności“, ale nie przekreślający też racji generałów, które przecież według sondaży cieszą się zrozumieniem większości społeczeństwa.

Swoje stanowisko Kwaśniewski ogłosił w siedzibie Instytutu Pamięci Narodowej. Powstały w 1999 roku dzięki koalicji Akcji Wyborczej “Solidarności” i Unii Wolności, a wbrew zaciętemu oporowi postkomunistów, IPN stał się najpoważniejszą instytucją badawczą najnowszej przeszłości. Jego pion naukowy należy do najlepszych w Polsce, o czym świadczy kilkadziesiąt książek prezentujących dzieje systemu komunistycznego i stawianego wobec niego oporu. Instytut gromadzi dokumentację komunistycznych służb specjalnych, jest więc naturalne, że jego publikacje koncentrują się na działaniach podejmowanych przez system wobec jego przeciwników. Dzieje opozycji przeciwko dyktaturze, zwłaszcza po roku 1956, a przede wszystkim historia „Solidarności” – cieszą się mniejszym zainteresowaniem historyków. Stan badań w tej mierze wciąż, po 17 latach wolnej Polski, pozostawia wiele do życzenia. Poza funkcjonującym na prawach fundacji Ośrodkiem “Karta”, nie ma odrębnej instytucji, zajmującej się spuścizną ruchu, który zmienił oblicze nie tylko „tej ziemi”, ale całej Europy.
«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...