Bóg i teatr na antypodach...

Chrześcijaństwo zaczyna istnieć w świecie, w którym teatr odgrywa rolę religijną. Właśnie tutaj, w teatrze, człowiek doświadcza katharsis, a aktor traktowany jest niemal jak wysłannik niebios. Po ceremoniach religijnych wszyscy idą do teatru, aby dopiero tam przeżyć prawdziwe oczyszczenie, odrodzenie duchowe. Wieź, 5/2007




NA GRZBIECIE NIEBA

Potrzeba wydzielenia dla świątyni szczególnego miejsca pojawiła się dosyć późno, bo około XVI wieku. Punktem krytycznym jest tutaj reformacja. Odżywają spory, które toczyły się w pierwszych wiekach chrześcijaństwa – o coś, co było radykalnie nie do pogodzenia ani z myślą żydowską, ani grecko-rzymską. Głoszono bowiem, że nie ma żadnej granicy pomiędzy Bogiem i stworzeniem, ponieważ wcielenie Chrystusa raz na zawsze łamie wszelkie granice pomiędzy sacrum i profanum, Bogiem i człowiekiem – teraz one już nie istnieją. Nauczanie to jest szokujące zarówno dla Greków, jak i dla Żydów. Pamiętajmy, że dla świadomości religijnej Żydów kluczowe jest przeświadczenie – najbardziej radykalnie wyrazi to później Majmonides – że Bóg w nic nie może się wcielić. Może jedynie ukazać się jako władca w trzęsieniu ziemi, huraganie, błyskawicach. Nie może być mowy o jakimś bliższym kontakcie – Bóg jest przede wszystkim prawodawcą. W myśli grecko-rzymskiej, wbrew pozorom, było podobnie. Chociaż Zeus miał zwyczaj romansowania ze śmiertelniczkami, nie znaczy to jednak, że wcielał się w człowieka – on jedynie przybierał ludzką postać, sam zaś pozostawał radykalnie transcendentny w stosunku do ziemskiego świata. Bardzo pięknie przedstawione jest to u Platona w wizji rydwanów, którymi bogowie przekraczają granice pomiędzy rzeczywistością noumenalną a naszą. Mogą stanąć na czymś, co Platon określił jako grzbiet nieba, człowiek natomiast tego zrobić nie może. Gdyby człowiek stanął na grzbiecie nieba i zobaczył rzeczywistość noumenalną, wstrząs byłby dlań tak wielki, że postradałby zmysły lub w najlepszym razie doznał olśnienia i stał się wielkim artystą. Nadal nie miałby jednak udziału w boskiej rzeczywistości. Chrześcijaństwo zaś twierdzi, że ja i ty możemy w tej rzeczywistości mieć bardzo konkretny udział, na przykład poprzez sakramenty. Nie ma tu żadnej granicy. Wydawałoby się zatem, że wszystko jest jasne, zwłaszcza od pojawienia się w roku 787 dogmatu o kulcie ikony, co potraktować można jako otwarcie się na możliwość istnienia w chrześcijaństwie sztuki sakralnej.

Okazuje się jednak, że w Oświeceniu dochodzić zaczyna do głosu to samo, co było przedmiotem sporów w tamtych czasach. Czym bowiem jest deizm, jeśli nie radykalną próbą postawienia granicy pomiędzy Bogiem a człowiekiem. Deizm jest chyba najpopularniejszym oświeceniowym światopoglądem i odbija się rykoszetem także na chrześcijaństwie, na sposobie rozumienia relacji Boga do człowieka. Chrześcijanie zaczynają, niestety, podzielać deistyczny pogląd, że Bóg jest całkowicie transcendentny. Znakomicie obrazują to barokowe przedstawienia Boga Ojca jako starca, unoszącego się w chmurach, czyli istniejącego w rzeczywistości zupełnie innej niż nasza, niemającej z nią kompletnie nic wspólnego. Deizm powoduje, że również chrześcijanie zaczynają nabierać dystansu do wszystkiego, co nie jest ściśle związane z sacrum. Czy jednak postawienie takiej granicy jest w ogóle możliwe? Czy rzeczywiście wolno nam twierdzić, że jakiś fragment ludzkiej rzeczywistości nie mieści się w przestrzeni sacrum? Teza taka jest dosyć niebezpieczna, oznacza bowiem wydzieranie człowieka z tej sfery. A człowiek – jeżeli jest chrześcijaninem – powinien mieć świadomość, że w myśl nauki świętego Pawła każdy ochrzczony jest członkiem mistycznego ciała Chrystusa. To zaś oznacza, że pomiędzy nim a rzeczywistością sakralną, noumenalną, nie ma żadnej granicy – jest wszczepienie. Oczywiście, grzech i zło wyrywają człowieka z tej przynależności do sacrum, ale nigdy w pełni.

Czy już z samego faktu, że człowiek w bardzo ścisły sposób związany jest ze sferą sacrum, nie wynika, że przynależy do niej wszystko, co człowiek robi, w tym cała domena jego twórczości? Istnieją na ten temat różne poglądy. Mnie samemu najbliższe jest twierdzenie Paula Evdokimova że w dniu ostatnim, kiedy Pan będzie przechodził przez ten świat, dotknie sztuki i ona pozostanie na zawsze. Dotknie sztuki, a nie czegoś innego, ponieważ to właśnie ona jest w pełni wyrazem człowieka. Evdokimov pozostaje tutaj pod bardzo silnym wpływem Bierdiajewa, zwłaszcza jego książki „Sens twórczości”, w której mocno podkreślona została wartość twórczości. Aktywnej twórczości człowieka który – według Bierdiajewa – przez nią upodabnia się do swojego Stwórcy.
«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...