Poszukiwanie Andrzeja W.

Obrazy Andrzeja Wróblewskiego zamieniają się w ikony. Utrwalają się, umieszczają poza zmiennością i osądem – są do tego stopnia wypróbowane, zafiksowane, pewne. Tę pewność odbiera się w jednym błysku, w pierwszym spojrzeniu na obraz. Więź, 6/2007




W gruncie rzeczy cała jego twórczość, od początku do końca, opierała się na rozumiejącym patrzeniu, na budowaniu obrazu świata, nie zaś na impresji wzrokowej ani ekspresji wyrazowej. Andrzej W. był konstruktorem konceptualnym z domieszką nadrealnego humoru, który pozwalał mu podsumowywać, streszczać świat widzialny i zamieniać go w figury swego malarstwa. Robił to właściwie zawsze w ten sam sposób, wyprowadzany z widzenia świata i sztuki – starej, nowej, wszelkiej napotkanej. Bez wybierania jakiegoś „kierunku”, uznawania czyjegoś przewodnictwa. Nie było w XX wieku w Polsce tak wolnego malarza jak on. Ani krakowska nowoczesność, ani „neobarbarzyństwo” – jak mówiono o Grupie Samokształceniowej, której przewodził – ani sowiecki socrealizm, któremu się poddał, były dla niego nie kierunkami sztuki, lecz raczej formami zaangażowania.

Nasza krótka wspólna podróż do Jugosławii jesienią 1956 roku pozwoliła mi zobaczyć ten jego sposób kontaktowania się ze światem. Była to nie tylko podróż w aurze polskiego Października, lecz podróż na Południe. Lot nad widoczną z samolotu granicą klimatu, z północy, gdy góry opadały ku innemu – Śródziemnemu Morzu. Inne formy wzgórz, inne zapachy, inna roślinność, inne światło, inne budowle, inni ludzie. Artysta z północy musiał się temu poddać, jak od wieków wielu przed nim. Był wewnętrznie spięty, bał się „odwilżowej bezmyślności”, dręczyło go poczucie, że coś zdradza. Rozmawialiśmy, w najmniejszym stopniu nie podzielałam jego nastroju, pewna, że wszystko się otworzyło przed nami, sztuką, Polską. Działało otoczenie niezwykłe i dalekie od życia w kraju: europejskość Lublany, zasobność, spokój. I nawet w kabarecie „Słoń” śpiewano wówczas „I love Paris in the midnight...” A na drugim krańcu – kraina mistyczna nad jeziorem Ohrid w Macedonii, ogromna woda otoczona wieńcem kamiennych cerkiewek i wydrążonych w skałach grot, które otwierały się cudem mozajkowych opowieści, nawet jeżeli był to Sąd Ostateczny – promieniował optymizmem.

W ciągu tych trzech tygodni nagromadziła się w artyście energia i między listopadem 1956 a marcem 1957 – gdy zmarł nagle w wieku niespełna 30 lat – namalował i stworzył niewiarygodną liczbę gwaszy, monotypii i wspaniałych obrazów olejnych. Portrety męskie – na czerwonym tle, z literami i inne – zdobią dziś kolekcje muzeum w Gorzowie, Poznaniu i zbiory prywatne, są emblematami jego dzieła.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...