Podróż do Lizbony

Czasem coś w materii tego pięknego i dziwnego miasta zadziwi jeszcze bardziej: z zieleni ogrodu, z miękkich pióropuszy wszechobecnych palm (ta warszawska palma to nędzna karykatura, mimetyczne natręctwo) wyrasta nagle budynek-kolos, jakaś świecka świątynia, która okazuje się bankiem. Więź, 8-9/2007




I o dziwo głównym materiałem nie jest tu życzliwy budowniczym i rzeźbiarzom piaskowiec, lecz siwy granit o twardości nie do pokonania. Podobno spotkać można w Portugalii całe granitowe wioski. Miejską przytulność murowanej Lizbony wzmaga fajansowa wykładzina wielu fasad, a nawet murów grodzących ulice. Malowane kafle, słynne azulejos, pochodzenia mauretańskiego, rozpowszechniły się ogromnie w XIX wieku, pokrywając całe fasady budynków, które są jak płaszcze odwrócone wzorzystą podszewką na wierzch. Wytwarzane przemysłowo, stanowią uprawianą przez wielu artystów dziedzinę wzornictwa na wysokim poziomie, podobnie jak na dobrym poziomie jest reklama w portugalskiej telewizji. A także architektura XX wieku, której poszczególne okresy, wszystkie rodem z konstruktywizmu, funkcjonalizmu, przechodzą harmonijnie jeden w drugi: lata pięćdziesiąte, sześćdziesiąte, siedemdziesiąte, osiemdziesiąte. Tu nie trzeba będzie dokonywać spektakularnych wyburzeń mieszkaniowych zestarzałych molochów, jak to miało miejsce w wielu miastach euroamerykańskich – od Filadelfii do Lyonu. Wygląda na to, że te lizbońskie budynki mieszkalne, choć postarzałe, dobrze się starzeją, trzymają wygląd, konstrukcję, funkcje. Nie widać kapryśnego w formach i kolorach postmodernizmu, może to przyjdzie albo może już jest w innych okolicach. Mnie dane było zauważyć, w mroku, urbanistyczną jedność i korespondencję wzajemną budowli Lizbony – od willi-pałacyków w ogrodach, wzdłuż nadrzecznych bulwarów przy wyjeździe z miasta poczynając, poprzez wąskie kamienice przy ulicach o szerokości na długość sznura do bielizny – tak, tak, można je zobaczyć w starym śródmieściu – po pewnie stojące, stare konstruktywistyczne budynki.

Czasem coś w materii tego pięknego i dziwnego miasta zadziwi jeszcze bardziej: z zieleni ogrodu, z miękkich pióropuszy wszechobecnych palm (ta warszawska palma to nędzna karykatura, mimetyczne natręctwo) wyrasta nagle budynek-kolos, jakaś świecka świątynia, która okazuje się bankiem.
Mszę w Fatimie zobaczyłam w niedzielę w telewizji. W ciągu tego weekendu były także rozgrywki piłkarskie. Futbol i Kościół katolicki to były podobno treści dla ludu epoki salazaryzmu, którą zakończyła rewolucja goździków z 1974 roku, ale która w mentalności i w kadrach funkcjonariuszy państwa trwała jeszcze długo. Kościół w Fatimie dominuje na szczycie wielokondygnacyjnych schodów, cała okolica wypełniona tłumami wiernych, a figura fatimska noszona jako feretron ma kształt smukłego, zamkniętego kapelusza polnego grzyba. U jego podstawy – cała łąka kwiatowych bukietów. Miłość Jana Pawła II do fatimskiej madonny, która ją nam dziwnie przybliżyła, dołączyła do prawdziwego huraganu ludowej pobożności. Madonnie śpiewa się miłosne pieśni, panie i panowie z artystycznej – sądząc po wyglądzie – profesji, z dłońmi oplecionymi różańcem, kołysząc się tanecznie wyznają Jej swoje gorące uczucia.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...