Utracony dom

Wilhelm Hyjek nigdy nie wrócił do domu dzieciństwa w Prosjeku. Zresztą nie miałby do czego wracać. Wszystko zostało rozgrabione i zdewastowane przez Serbów. Na szczątkach zabudowań panoszy się zielsko. Wieź, 10/2007




Część 3. Batalionu, w którym walczyli wujkowie Wilhelma Józef i Franciszek Grabarzowie, przez ponad tydzień stacjonowała w domu Hyjków. Jednego dnia polscy partyzanci dali małemu Wilhelmowi krótki karabin, nazywany przez nich talianką. Pod gęsto owocującą czereśnią postawili stół: „Mój wujek Józek Grabarz na tym stole ustawił karabin, przytrzymał, żeby nie podskakiwał, żeby mnie nie kopnął, bo byłem jeszcze mały, i strzelałem do czereśni”.

Wspomniany wujek sporo opowiadał Wilhelmowi na temat walki. Otóż raz Polski Batalion został osaczony przez Niemców pomiędzy skałami. Zaistniała sytuacja patowa: ani lotnictwo niemieckie, ani piechota nie mogły dosięgnąć Polaków, ci natomiast nie mieli drogi odwrotu, z trzech stron otoczeni górami, podczas gdy wyjście z tego kotła ryglowała broń maszynowa Niemców. Postanowili oni, wzorem średniowiecznych zdobywców zamków, czekać na wyczerpanie żywności przeciwnika. Okrążeni zjedli skąpe zapasy, potem konie z taborów, w końcu zagłuszali głód korą z dębów. Wytrwali tylko dzięki alianckim zrzutom.

Ojciec Wilhelma nie tylko użyczał kwater polskim partyzantom – dostarczał im również prowiant. Nie było to na rękę czetnikom – serbskim monarchistom walczącym o restytucję królestwa w Jugosławii: przecież w biało-czerwony sztandar Polskiego Batalionu wkomponowana była czerwona gwiazda. Dlatego też Józef Hyjek stale się ukrywał, nigdy nie sypiał w domu, tylko w sadzie, żeby w każdej chwili móc uciec. Jesienią 1944 roku, kiedy zerwane winogrona czekały na włożenie do kadzi fermentacyjnych, czetnicy zaczaili się i złapali gospodarza wracającego do domu. Połamali mu ręce i nogi, strzelili w głowę – pocisk wyszedł tyłem. Zrobili to na oczach siedmioletniego Wilhelma, ale nie poprzestali na tym. Po zamordowaniu ojca pobili i uprowadzili matkę chłopca. Następnego dnia rankiem odnalazł ją ukraiński sąsiad Dymitr Dańko, zmaltretowaną, przywiązaną do dębu. Ale żywą. Czetnicy nie darowali również winogronom, które powyrzucali z koszy i rozdeptali. Zdemolowali dom i pasiekę: nie ocalał ani jeden z dwustu osiemdziesięciu uli.


Repatrianci


Po wojnie, w 1945, przyjechała do polskiej enklawy w Jugosławii delegacja z Polski i werbowała wszystkich rodaków do wyjazdu na Ziemie Odzyskane. Maria Hyjek następnego roku podjęła decyzję o powrocie. Wsiadła z dziećmi do pociągu repatriacyjnego na stacji Prnjavor. Wracali koleją przez Węgry i Czechy. Podróż trwała dwa tygodnie. Wilhelm raczej nie oczekiwał po przekroczeniu granicy szklanych domów. Przyjechali 24 maja 1946 roku do Tomaszowa Bolesławieckiego. Stamtąd jugosłowiańscy repatrianci rozjechali się po okolicy, szukając optymalnego miejsca do osiedlenia. Kierowali się na Krzyżową, Różyniec, Osłą, Tomisław, Wykroty, Brzeźnik. Tak powiat bolesławiecki stał się drugą ojczyzną polskich Jugosłowian. Tam też do dzisiaj można usłyszeć, gdy się zejdą najstarsi mieszkańcy, serbskie pieśni.


«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...