Wpisani w literę taw

Narysowałem na kartce krzyż. Chciałem, aby był jak najbardziej oszczędny w formie. Powstał znak zbliżony do litery T, po hebrajsku zwanej Taw, a po grecku tau. Bardzo stara forma krzyża, związana z tradycją pustelniczą, do której nawiązywali pierwsi karmelici. Więź, luty-marzec 2008


***

Poświęcenie krzyża odbyło się w uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa w kościele karmelitów w Lublinie. Zaintonowano pieśń i od głównego wejścia środkiem kościoła ruszyła procesja. Krzyż niesiony na ramionach młodych ludzi posuwał się wolno; sypano płatki róż. Przed ołtarzem uniesiono go w górę, zachwiał się, po czym zawisł nieruchomo w snopie światła. Rozpoczęła się liturgia eucharystyczna. Ojciec Józef mówił w homilii o wspólnocie zrodzonej pod krzyżem z woli Jezusa, wypowiadającego słowa: „...oto syn Twój... oto Matka twoja” (J 19,26-27). Krzyż został poświęcony według rytu wschodniego. Schola pięknie śpiewała i pachniało różami – garść płatków schowałem sobie na pamiątkę. Po mszy nastąpiła długa adoracja.

Prosto z Lublina pojechałem do mojego leśnego domku w Górach Świętokrzyskich. Wczesnym rankiem siedziałem nieruchomo przed oknem, bo przed chatkę przykicał zając i bałem się go spłoszyć. Był nie dalej niż dwa metry ode mnie. Pochylał się, zrywał mlecz i następnie stojąc słupka chrupał długą łodygę od dołu. Rurka znikała stopniowo w jego pyszczku. Na koniec zjadał żółty kwiatek. Pochylał się znowu i zrywał następny mlecz. Futerko miał burego koloru, natomiast długie piękne uszy, które cały czas nasłuchiwały, były czarno-białe. Oczy czujnie poruszały się. Odwrócił się i powędrował do następnej kępy mleczy. Zauważyłem teraz, że ogonek ma tak samo ubarwiony jak uszy. Po chwili zniknął za węgłem.

Wyjąłem papier, nakreśliłem kontur krzyża, a pod jego ramionami wkomponowałem ikony Matki Bożej i św. Jana. Namalowałem je w ciemnej tonacji, z granatowym tłem. Tylko obramowanie, podobnie jak w krzyżu, było jasne. Ewangelia św. Mateusza mówi o mroku, który ogarnął całą ziemię (Mt 27,45), co upoważnia taki ciemny koloryt, znany z licznych przedstawień, jak choćby malunki ścienne w kaplicy Świętego Krzyża w Lublinie. Nie chodziło tu jednak o Ewangelię Mateusza, lecz Jana. Scena ukrzyżowania malowana na ikonach według czwartej Ewangelii przeniknięta jest światłem. To u Jana znajdziemy nie tylko testament z krzyża, ale także słowa: „Wykonało się! I skłoniwszy głowę oddał Ducha” (J 19,20). Jak zauważają bibliści, chodzi tu o Ducha Świętego, a więc wraz ze skonaniem Chrystusa rodzi się Kościół, moment ten wyprzedza i zapowiada Zesłanie Ducha Świętego. Ta pierwsza mała wspólnota – Maryja i Jan, wspólnota krzyża – communio crucis, jest zaczątkiem każdej wspólnoty związanej Duchem miłości. Myślę, że krzyż, który my chrześcijanie rozpoznajemy jako krzyż Chrystusa, jest w zasięgu doświadczenia każdego człowieka, bowiem doświadczenie cierpienia i śmierci jest powszechne, trwa nadal, owocuje miłością. Nie chodzi mi o to, aby wszystkich wrażliwych ludzi, którzy nie odwracają się od rzeczywistości cierpienia i śmierci, zawłaszczyć dla chrześcijaństwa, ale o to, aby wyrazić przekonanie, że Kościół Chrystusa jest tajemnicą, że granic jego nie znamy, a On sam – Jezus – towarzyszy wszystkim ludziom, jest ukryty w najgłębszym mieszkaniu ich serc, bez względu na to, czy znają Jego imię. Co więcej, bliski jest mi pogląd, wyrastający z intuicji i przeczuć, że ramiona krzyża przenikają całą przyrodę, że prawu miłości oddanej z krzyża podlega ów poranny gość – zając i drozdy, które uwiły gniazdo tuż koło drzwi mojej chaty, i rośliny rozwijające listki ku słońcu, a nawet słońce samo, które teraz świeci, i gwiazdy z księżycem, wyśpiewujące chwałę Pana nocą; wszystko przeniknięte jest prawem cierpienia, śmierci i miłości, która na koniec zwycięży. Oto powód, dla którego na ikonach ukrzyżowania maluje się słońce i księżyc, także ich udziałem jest wspólnota krzyża – communio crucis.

***

Niewielka zabytkowa świątynia luterańska z trudem mogła pomieścić ludzi przybyłych na pogrzeb Hansa-Uno. Czytano Pawłowy hymn o miłości, który posłużył pastorowi za osnowę homilii, zabrzmiała muzyka Bacha, a gdy wychodzili na cmentarz, na niebie pojawił się klucz sportowych samolotów. Jeden z nich począł pozostawać w tyle. Przyjaciele rozpoznali awionetkę Hansa. Samotny samolot skierował się na północ i zniknął za horyzontem. To podobno dawny zwyczaj pożegnania pilota.

Mego brata, jadącego na rowerze przez miasto, zatrzymała jakaś kobieta. To było jeszcze przed pogrzebem. Gdy zaczęli rozmawiać, rozpoznał w niej pielęgniarkę z hospicjum. Opowiedziała mu, że tej ostatniej nocy Hans-Uno prosił, aby go posadzić na fotelu i przysunąć do okna. Umarł patrząc na mały japoński ogródek. Akwarele otrzymane od Jędrka pozostawił dla hospicjum, będą tam stale wisiały. Mój brat zauważył, że taka rozmowa między ludźmi znającymi się zaledwie z widzenia jest wedle obyczajowości szwedzkiej czymś zupełnie wyjątkowym. W hospicjum bardzo szybko tworzy się wspólnota, ludzie stają się, niespodzianie dla siebie samych, bezpośredni, bliscy, choć zamienili ze sobą zaledwie parę słów.

W Kielcach czekał na mnie list ze Szwecji z wycinkiem z lokalnej prasy: na błękitnym niebie samotna awionetka Hansa-Uno – mały krzyżyk, przypominający ostatnią literę hebrajskiego alfabetu.



***

Michał Płoski – ur. 1951 r. Ukończył prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Obecnie malarz ikon. Mieszka w Kielcach.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...