Czas rozwiązania

Gdy wracali z tatą z przejażdżki, poczuła pierwsze bóle. Wieczorem urodziłem się. Przyszedłem na świat w mieszkaniu moich rodziców, w domu, który wybudował ojciec mojej mamy. Więź, 11-12/2008



Nie chodziłem do kościoła. Uciekłem z rodzinnego miasta, z domu moich rodziców, których już nie było. Mieszkałem przez jakiś czas w Krakowie. Zbliżały się następne święta Bożego Narodzenia i wtedy na jednym z kościołów zauważyłem duży plakat zapraszający na studencką noc skupienia w Tyńcu.

Wyruszyliśmy z Krakowa pieszo. Młodzi ludzie grali na gitarach i śpiewali. Przyspieszyłem i szedłem szosą sam, w ciemności. Dopiero przed wejściem do klasztoru zaczekałem na nich. Pamiętam cichą twarz furtiana, który gestem nakazał nam milczenie. Przeszliśmy przez krużganki i oni rozlokowali się w jakiejś sali, gdzie znów zaczęli śpiewać.

Ogłoszono, że jeśli ktoś potrzebuje spowiedzi, to można przejść do kościoła. Chciałem być sam, więc tam poszedłem. W świątyni panowała głęboka cisza i mrok – tylko światło przed tabernakulum. Po jakimś czasie wszedł benedyktyn i usiadł w konfesjonale. Siedzieliśmy tak dość długo: on tam, a ja w ławce, w zupełnej ciszy.

Zapragnąłem podejść do niego. Po chwili szeptałem w kratkę konfesjonału. Początkowo chaotycznie. Przerywałem, on czekał, albo mówił krótkie zdanie o Bożym miłosierdziu. W kilka dni później wyszedłem nocą z domu. Mieszkałem poza miastem i wkrótce znalazłem się wśród zaśnieżonych pół. Szedłem, przesuwając w palcach ziarnka różańca. W pustkowiu, na skrzyżowaniu dróg, stał krzyż otoczony płotkiem. Przelazłem przez ten płot i przytuliłem się do belki. Z oczu popłynęły mi łzy, pierwsze od śmierci mamy.

Obecnie najchętniej spędzam święta Bożego Narodzenia z żoną, w naszej małej chatce w lesie. Nie, nie jest to dla mnie czas żałoby, minęło przecież tyle lat. A jednak ten czas jest naznaczony wspomnieniem jej odejścia, o którym wciąż nie potrafiłbym opowiadać, mimo że każdy jego szczegół tkwi w mojej pamięci.

W lesie śnieg był sypki i płytki. Około trzynastej dotarliśmy do chaty i zdjęli plecaki. Rozpalałem w piecu, a Jola robiła porządki po myszy, która gospodarowała w naszej chatce. W moim gumowcu była kasza gryczana, a w Joli kaloszu makaron. Mysz, dorodny okaz leśny – brązowa, z białym brzuszkiem, objawiła się między garnkami za piecem. Gdy Jola nakryła ją rondlem, czmychnęła przez szparę w deskach półki i ukryła się w plastikowej torbie. Wynieśliśmy ją na stos drewna, gdzie miała wiele świetnych kryjówek; ja zaś zatkałem mysią dziurę koło pieca.

Suche patyki strzelały w ogniu. Nieustannie podkładałem nowe, żeby jak najszybciej rozgrzać naszą małą chatkę. Bura zaskrobała w drzwi. Wpuściłem ją i zwinęła się na swoim posłaniu w kącie. Komin powoli rozgrzewał się i ściany robiły się wilgotne, wiedziałem jednak, że do wieczora chata będzie sucha. Jola kroiła jarzyny i owoce. Naostrzyłem nóż i przygotowałem rybę do smażenia. Zmierzchało. Zapaliłem lampy. W chacie było już ciepło. Jola nakryła stół. Na sianku, które uszczknęliśmy sarnom z paśnika, ułożyła figurkę małego Pana Jezusa, z zajączkiem u Jego stóp.

Sięgnąłem na półkę po Pismo Święte. Jola zaintonowała Wśród nocnej ciszy. Rzeczywiście wokół naszej chatki panowała już ciemność i cisza. Przeczytałem fragment Ewangelii i przełamaliśmy opłatek. Bura też dostała. Nie było dwunastu dań. Gorący barszcz, karp, ziemniaki, kapusta i kompot. Prawdziwa wspaniała uczta.

Potem przyleciał aniołek: Jola dostała mały naszyjnik z kostek lawy i książkę zawierającą rozmowę z ojcem Badenim, którego oboje pamiętaliśmy z dominikańskiej „Beczki”. Ja dostałem książkę o ikonach i butelkę miodu pitnego. Usadowiliśmy się na stryszku, gdzie było już bardzo ciepło. Jola włączyła małe radio na baterie – drugi program nadawał Oratorium na Boże Narodzenie J.S. Bacha. Całe trzy godziny muzyki: żywy taniec i dostojny chorał. Brzmiała nam ona w sercach, gdy schodziliśmy do wsi na pasterkę. Kościół był pełen. Kolędy. Ksiądz Tomasz, zmarznięty, wyglądał jak wigilijny opłatek.

Wracaliśmy szybkim krokiem, żeby się rozgrzać. Oddalaliśmy się od wsi w stronę lasu. Światła domów pozostały daleko za nami. Potem biały pas śniegu wyznaczał drogę pomiędzy drzewami. Znów ogarnęła nas cisza i mrok wigilijnej nocy.

*****

Michał Płoski – ur. 1951 r. Ukończył prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Obecnie malarz ikon. Mieszka w Kielcach.




«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...