Kwiat alchemii

Pamiętacie Liban? Utrzymującą się od dłuższego czasu niestabilną sytuację wewnętrzną? Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które zaleca powstrzymanie się od wyjazdów do tego państwa do czasu pełnej normalizacji? Komunikat przestał obowiązywać w czerwcu 2008 roku. Więź, 7/2009



Libański książę Fakhreddin był chyba takim kwiatem alchemii. Nabil promienieje, kiedy mi o nim opowiada. Tak zresztą, jak wielu Libańczyków.

– Wiesz, Fakhreddin był mądrym i potężnym władcą. Granice jego państwa sięgały Aleppo, Jerozolimy i Palmiry. Wszędzie, gdzie panował, zaprowadził tolerancję i poszanowanie dla różnych wyznań. Głosił równość religii. Choć sam był Druzem, na dworze gromadził najmądrzejszych ludzi niezależnie od wyznania. Maronitę mianował swoim premierem, muzułmanina ministrem spraw wewnętrznych, Druza dowódcą armii, a Żyda ministrem finansów.

W rzeczywistości Fakhreddin ze swoim programem poniósł klęskę. Opuszczony przez europejskich sojuszników, którzy dali mu puste gwarancje w razie konfrontacji z Imperium Osmańskim, uwikłany w walki między książętami i namiestnikami okolicznych prowincji, zdradzany przez swoich lenników, został uwięziony i stracony przez Osmanów. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to prefiguracja konfesyjnego systemu władzy w Republice Libanu, która obciąża współczesność niczym upiorne fatum.
W wielu chrześcijańskich wioskach przeszłość jest właśnie „przyjacielem niejasnym”, jak mówi Adonis. Bejrut pełen jest wypalonych, zrujnowanych domów, są dziury po bombach, na których Partia Boga chętnie zawiesza propagandowe plakaty. W Maghdouche są piękne figurki Matki Boskiej i sanktuarium tolerancji.

Zanim się rozstaliśmy, Nabil pozował mi do zdjęcia przed wejściem do Klubu Zielonego Wzgórza. Sympatyczny pan z brzuszkiem stanął uśmiechnięty, z głową lekko przechylaną na bok i opuszczonymi rękoma. Czy to dlatego nie śmiałem zapytać go o tak zwaną wojnę obozów? A przecież Matka Boska Oczekująca patrzy nie tylko na Saidę i Morze Śródziemne, ale i na ogromny obóz uchodźców palestyńskich, który leży na granicy miasta.

W 1986 roku doszło tu do krwawych walk w ramach wojny obozów – serii bitew o kontrolę nad terenami przyległymi do obozów Palestyńczyków, de facto eksterytorialnych. Mieszkańcy Maghdouche musieli wtedy opuścić swoje domy, chroniąc się przed starciami ruchu Amal i bojowników Arafata.
Amal znaczy po arabsku nadzieja. Założycielem ruchu, nazywanego też ruchem pokrzywdzonych, był irański szyita libańskiego pochodzenia Musa as-Sadr. Ruch stawiał sobie za cel dowartościowanie i doinwestowanie południa Libanu, najbiedniejszego regionu kraju. Od początku głosił też poparcie dla prawa powrotu Palestyńczyków, w tym prawa do prowadzenia walki zbrojnej.

Do ruchu należeli muzułmanie i chrześcijanie, każdy miał się czuć w Amalu u siebie. Zasadą obowiązującą wszystkich członków był brak zaangażowania w jakiekolwiek ugrupowanie polityczne czy religijne.

Charyzmatyczny imam as-Sadr przyciągał tłumy. Libańczycy ufali jego pacyfistycznym przekonaniom i upartemu dążeniu do rozwiązywania konfliktów na wzór Gandhiego. Rzeczywiście, Amal potrafił wyzwolić w mieszkańcach najbiedniejszej części kraju nadzieję na przyszłość.
Kiedy w 1975 roku wybuchła wojna domowa, sytuacja zaczęła się szybko zmieniać. Amal rozpoczął tworzenie bojówek, choć As-Sadr – przywódca „głęboki jak morze, o falach sięgających nieba” – konsekwentnie głosił, że broń ruchu skierowana jest wyłącznie przeciwko Izraelowi, systematycznie niszczącemu południe Libanu.

Rząd w Bejrucie, w poczuciu beznadziejności, a po części może i przez zaniechanie, nie chciał kolejne razy inwestować w odbudowę nękanego najazdami regionu. Postawa as-Sadra także ewoluowała. Przygnębiony niepowodzeniami szybkiego zakończenia wojny – imam bezskutecznie głodował na znak protestu – przekonywał: że jest czas pokoju oraz czas wojny, kiedy przemawiają pociski.





«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...