Kwiat alchemii

Pamiętacie Liban? Utrzymującą się od dłuższego czasu niestabilną sytuację wewnętrzną? Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które zaleca powstrzymanie się od wyjazdów do tego państwa do czasu pełnej normalizacji? Komunikat przestał obowiązywać w czerwcu 2008 roku. Więź, 7/2009



Siedzę w restauracji u krewnego Nabila. Procesja ze śpiewami i modlitwą, prowadzona przez harcerzy, dotarła do groty i rozproszyła się. Na kilku wybudowanych przy głównej ulicy scenach zaczynają grać muzycy. Ludzie tłumnie słuchają występów. Zaczynają się tańce. Zapachy z restauracji budzą we mnie wilczy apetyt. Tymczasem kelnerzy nie nadążają obsługiwać gości. Czekamy.

Tradycyjne libańskie brzmienia mieszają się z piosenkami Diany Haddad, która dziś chętniej śpiewa z akcentem emiratów z zatoki, centrum arabskiego show biznesu. Niektórzy poczytują jej to za zdradę. Gdzieś z boku dobiega ostrzejsza muzyka rockowa.

Korowody tańczących przesuwają się przed naszym stolikiem. Muzycy, jak flecista z Hameln, prowadzą roześmianych zabawowiczów w tę i z powrotem. Co chwila ktoś do mnie macha, uśmiecha się. Skoczne debke, tradycyjny taniec z gór, którego każdy region od Palestyny po środkową Turcję zna inną odmianę, daje okazję do spektakularnych popisów.

Przed wejściem do kuchni dwie kobiety pieką chleb. Siedzą naprzeciw siebie, przed nimi wielka rozgrzana płyta, na której układają owalne płaty ciasta. Jedna z nich ma chustę, druga krzyż pod szyją. Dokładnie tak jak mówi Nabil. Katolicka i szyicka pita piętrzą się na wspólnym stosie, z którego obsługują się goście nocnej zabawy.

A jednak dziś to właśnie nostalgia Adonisa potrafi mnie uwieść. Czy to, w jaki sposób obchodzimy się z własną historią, zależy od wyznania?

Przez nasze rzęsy przemknęła twarz miasta,
zatajona pod osłoną masek.
Wołamy więc:
Żyjemy wśród rozwalin miast
jak ślimaki w muszlach,
o odtrącenie, odkryj nas!


Losów chrześcijańskich mieszkańców obrzeży Saidy, ofiar walk Amalu z Palestyńczykami, nie należy uogólniać. Mieszkańcy Maghdouche mieli pecha, że na ich terenie nie działała chrześcijańska milicja, która stanęłaby w ich obronie. Kilka kilometrów w głąb kraju ich losy mogłyby potoczyć się zupełnie inaczej.

Kiedyś w Bejrucie byłem na spotkaniu z bojowniczką Kataib, największej chrześcijańskiej organizacji zbrojnej z czasów wojny domowej. Słuchałem opowieści o tym, jak w czasie wojny była jedną z tych, co zatrzymywali samochody i legitymowali kierowców. Jeśli ktoś miał muzułmańskie nazwisko, musiał wysiąść i był na miejscu rozstrzeliwany. Co ciekawe, spotkanie pod hasłem „Dialog” odbywało się w Dahije, jednej z szyickich dzielnic miasta, zdominowanej przez Hezbollah. Zapytana, czy dzisiaj robiłaby to samo, kobieta odpowiedziała:

– Nie. Dziś wiem, że przemoc nie jest drogą do rozwiązywania konfliktów politycznych. Ale rozumiem Hezbollah, który nie zdaje armii broni i jest gotów jej użyć. Podziwiam ich za odwagę i konsekwencję polityczną.

Może właśnie w tym kryje się tajemnica pamięci Maghdouche? Haddad, tęskniąc za swoją ukochaną wioską, śpiewa coś pozornie dziwnego:

Mam nadzieję na chwilę wskrzesić towarzyszkę z przeszłości,
Abyśmy na wiekowych ścianach malowali serca i wycierali je.


Kiedy dziecko bawi się, kiedy młoda dziewczyna rysuje serce na zrujnowanej ścianie, wspominając swojego ukochanego, nie przychodzi jej na myśl, aby to serce zaraz wycierać. Tymczasem Haddad tęskni za zabawą, w której miłość daje się wymalować i zetrzeć równie łatwo. Czy to jest możliwe?



«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...