Innego końca świata nie będzie

Tygodnik Powszechny 14/2010 Tygodnik Powszechny 14/2010

Człowiek zadomowił się w rzeczywistości, świat stał się stabilny i przewidywalny. Ponieważ Jezus niewiele powiedział o tym, co nas czeka w świecie przemienionym, czujemy wobec niego niepewność. A tu jest dom, samochód, lodówka...



Proponuję jednak zbudować paralelę. Powstanie naszego świata było wydarzeniem strasznym, w jakiejś mierze mogą go doświadczać astronomowie obserwujący wybuch supernowej. Jaki był początek, taki powinien być koniec. Z drugiej strony pamiętajmy, że Apokalipsa jest opisem czegoś, co może się zdarzyć. Ale na ile to będzie przerażające, zależy od kondycji ludzkości. Chrześcijanie chcieliby czasem umyć ręce jak Piłat i zostawić wszystkie sprawy Bogu. A On powiedział: „Czyńcie sobie ziemię poddaną” – więc w nasze ręce oddał los tej planety. Od nas zależy poziom zniszczenia środowiska i to, czy wydarzy się katastrofa nuklearna. To człowiek jest winny upadkowi moralności, więc nie zrzucajmy odpowiedzialności za nasz strach na Boga. I wspomnijmy słowa Jezusa, że daty końca dziejów nie zna nawet Syn Człowieczy, a tylko Ojciec. Nie pytajcie.

I po co było z tego robić taką tajemnicę?

Gdyby Jezus podał dokładną datę, to wyobraźmy sobie szaleństwa, które popełnialiby ludzie, mając w perspektywie dwóch lat przejście do nieznanej rzeczywistości. Niewiedza powoduje, że możemy czuć się bezpiecznie w obecnych tymczasowych warunkach.

Do tego stopnia bezpiecznie, że, jak powiedział w listopadzie 2009 r. Benedykt XVI, „mam wrażenie, że trudno nam dziś w naszym życiu, w naszym świecie, szczerze modlić się o to, aby zginął ten świat, aby nadeszło nowe Jeruzalem, aby przyszedł Sąd Ostateczny i Sędzia Chrystus”.

Papież ma rację, bo współczesny człowiek nie modli się słowami „Przyjdź, Panie Jezu”. Za to zarzuca Boga drobnomieszczańskimi prośbami o wyższą pensję, o zdanie egzaminu, o zdrowie. O coś więcej proszą tylko święci. Wielcy asceci modlili się za całe stworzenie, nawet za jadowite gady, za najgorszych grzeszników i o nawrócenie szatana. A ilu miało odwagę powiedzieć, że grzech całego stworzenia jest jak garść piasku wrzucona w ocean Bożego miłosierdzia? Znam tylko jednego – Izaaka Syryjczyka.

Współczesny człowiek zadomowił się w tej rzeczywistości i jest mu w niej dobrze. Nasz świat stał się stabilny i przewidywalny. Ponieważ Jezus niewiele powiedział o tym, co nas czeka w świecie przemienionym, czujemy wobec niego niepewność. A tu jest dom, samochód, lodówka i piękna żona. Jeśli myślimy o eschatologii, to o osobistej, związanej z własną śmiercią. Eschatologia przemiany całego kosmosu nikogo nie interesuje. Bóg pozostawił człowieka w sytuacji wiary, nie zaspokajając jego potrzeb rozumowych. Rezerwa wobec eschatologii jest niebezpieczna, bo zaczynamy spychać Chrystusa na margines życia. Staje się jak piorunochron, stosowany w sytuacji zagrożenia. A Bóg chce od nas wiary, niczego więcej – chce, byśmy uwierzyli we wszystko, co objawił, łącznie z paruzją.

Jezus nie odpowiada na pytanie o czas końca, ale wymienia znaki, które go zapowiedzą. Oto kilka z nich: nie zostanie tu kamień na kamieniu, pojawią się fałszywi mesjasze, będą wojny, głód i trzęsienia ziemi, wydadzą was na udrękę i będą was zabijać, wzmoże się nieprawość, pojawi się antychryst. Skąd ta eskalacja zła tuż przed końcem dziejów?

Zło jest pasożytem. To realna rzeczywistość ontologiczna, coś więcej niż tylko brak dobra. I kiedy zło już się zagnieździ, zachowuje się jak huba – coraz bardziej się rozbudowuje. To mogliśmy obserwować we wszystkich XX-wiecznych totalitaryzmach. Zło rozrasta się, aż wyczerpie soki, które są w podłożu i zaczyna się jego katastrofa.

Jezus powiedział, że oto nadchodzi książę tego świata, następuje jego godzina i noc ciemności. Jego władza jest tak silna, że w swoim człowieczeństwie ulega jej Syn Boży! Widzieliśmy zło – wytwór człowieka. A teraz wyobraźmy sobie, że osobowe zło w czystej postaci zaczyna dominować w świecie. To dlatego Apokalipsa budzi taki lęk. Jak mówiłem, wiele zależy od nas samych, ale patrząc na współczesny świat nie jestem optymistą.

Czy antychryst jest tożsamy z „księciem tego świata”?

Nie. To osoba od niego uzależniona. Jego tożsamość to tajemnica; Jan pisze, że każdy, kto sprzeciwia się Chrystusowi, już jest antychrystem. Warto przypomnieć „Opowieść o antychryście” Włodzimierza Sołowjowa. Zostaje On tam przedstawiony jako pseudo-dobroczyńca ludzkości. Prawosławnym buduje instytuty ikon, protestantom ośrodki badania Biblii, ale jednocześnie dopuszcza się potwornych zbrodni. Więc antychryst niekoniecznie musi od razu przypalać ludzi siarką: może czynić dobro, ale po to, aby zwodzić. Jest bogiem-oszustem.

Kościół prawosławny ekskomunikował Tołstoja ze względu na jego przekonanie, że etyczne zaangażowanie ludzi może zbawić świat, nie ma więc potrzeby ofiary Chrystusa.

Jego poglądy były groźne, bo dążył do stworzenia systemu filozoficznego bazującego na chrześcijaństwie, w którym Jezus jest człowiekiem, nie istnieje kult Boga, a zbawienie opiera się na postawie etycznej. Tołstoja nie nazwano jednak antychrystem, ale wrogiem nauki Chrystusa.

Oczywiście jest cały szereg tych, którzy przygotowują przyjście antychrysta poprzez swoje niecne postępowanie. Pisarz, chcąc wyeliminować transcendencję, znalazł się w tym szeregu.

Współczesny człowiek jest praktyczny. Chciałby wypełnić wszystko, czego Chrystus wymaga, zapracować na zbawienie i w świętym spokoju czekać na koniec.

Pokusa gnozy pojawiła się już w starożytności... Ale chrześcijaństwo nie polega na realizacji systemu norm, tylko na wejściu w jedność z Chrystusem.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...