Życie z gwarancją wieczystą

eSPe 2/89/2010 eSPe 2/89/2010

O kaskaderach, obiegowych opiniach i zakorzenieniu opowiada ks. Andrzej Przybylski, rektor Wyższego Seminarium Archidiecezjalnego w Częstochowie.

Kiedy stajemy w obliczu istotnych decyzji, to z nimi zawsze wiąże się jakaś porcja obaw, bo decyzja zawsze niesie ze sobą z jednej strony wybór czegoś, a z drugiej rezygnację z innych rzeczy. Nie ma decyzji, które nic nie kosztują. I stąd pewnie te obawy przed utratą tego, co się kochało, lubiło, a z czym trzeba się rozstać wybierając konkretną drogę. Staram się nigdy nie czekać z działaniem aż obawy miną, ale często odczuwając lęk zaczynam działać i wypełniać Boże zadania. Wtedy, jakoś dziwnie szybko zostaje uwolniony od wcześniejszych obaw.

Zaangażować się radykalnie – dla wielu osób to synonim rezygnacji z własnego życia. Czy jest tak w rzeczywistości?

Polskie słowo radykalny ma swoje źródło w łacińskim słowie radix to znaczy „korzeń”. Być radykalnym to zakorzenić się. Zakorzenienie natomiast możliwe jest tylko pod jednym warunkiem – gdy się trwa na obranej drodze. To znana praktyka wielu zakonów kontemplacyjnych, w których wprowadzono nawet oddzielny ślub stałości miejsca. Tylko trwając w jednym miejscu roślina może się zakorzenić, pójść w głąb. Jeśli ciągle przesadzamy jakieś drzewko z miejsca na miejsce, to ono nigdy nie zakorzeni się na tyle, żeby stać się silnym drzewem, zdolnym stawić opór największym wichurom.

Oczywiście, że takie zakorzenienie wymaga rezygnacji z nieustannej zmiany decyzji, planów, pragnień. W tym sensie jest tu obecna jakaś forma rezygnacji z wielu swoich pragnień i planów. Myślę, że jesteśmy pokoleniem mało zaangażowanym i mającym pewne kłopoty z podejmowaniem konsekwentnych decyzji właśnie dlatego, że mamy mnóstwo pragnień i planów jednocześnie. Stajemy się wtedy płytcy, słabi i nie zakorzenieni. Znany pedagog Marian Pirożyński wymieniał wśród największych wrogów silnego charakteru właśnie rozproszenie. Nazywał to efektem kaczki, która zewnętrznie ma wszystko, żeby pływać, fruwać, śpiewać, skakać – ale właśnie dlatego, że ma tak dużo nic nie robi dobrze. Może rzeczywiście radykalne zaangażowanie niesie rezygnację z wielu perspektyw i pragnień w życiu, ograniczenie swojego życia tylko do tego co najważniejsze, ale warto zrezygnować za cenę porządnych korzeni, które chronią nas w życiu przed największymi nawet wichurami.

Jakie zmiany w relacji do Boga i do ludzi pociąga za sobą decyzja na całkowite zaangażowanie?

Gdyby dopadł mnie kiedyś na ulicy jakiś nachalny dziennikarz z mikrofonem w ręku i zapytał, jaki dzień swojego życia uważam za najszczęśliwszy, bez chwili wahania odpowiedziałbym, że jest to dzień, w którym ostatecznie zdecydowałem się zostać księdzem. Radość tego dnia nie wynika wcale z tego, że to akurat kapłaństwo, ale z faktu, że odnalazłem swoją drogę, odkryłem czego chce ode mnie Bóg i w czym sam będę naprawdę szczęśliwy. To jakby najpełniejsze zdefiniowanie siebie, określenie swojego miejsca w świecie i w życiu. Takie całkowite zaangażowanie daje mi radość z tego, że wypełniam wolę Boga, a nie uciekam od niej. To z kolei określa moją relację do ludzi. Ja mogę wtedy przestać grać tysiące różnych ról i być tym, do czego zostałem powołany. Dla mnie kapłaństwo nie jest jakimś kawałkiem życia, ale jest życiem po prostu. A życie to wszystko co nas stanowi – myślenie, modlenie się, ubieranie, mówienie, wszystko po prostu. W tym wszystkim chcę być księdzem, a nie tylko we fragmentach mojego działania.

Dużo się dziś mówi i pisze o tak zwanej osobowości borderline – osobowości pogranicza. To zaburzenie psychiczne powodujące, że człowiek chce być wszędzie po trochu i tak naprawdę nie jest nigdzie. Ma przed sobą mnóstwo kierunkowskazów i chciałby za wszystkimi pójść jednocześnie, ale tak się nie da. Decyzja na całkowite zaangażowanie to jak znalezienie w gąszczu krzyżujących się uliczek tej najlepszej dla mnie drogi. To daje olbrzymią radość bycia na swoim miejscu, wpisania się w plan Boga dla mojego życia. Za tą odpowiedzią idzie też radość wiary, pewność, że jest się na drodze do Boga i idzie się w prawdziwej komunii z Nim. Taka radość wiary pociąga też za sobą miłość do ludzi. Do seminarium, czy do klasztoru Bóg nie powołuje po to, żeby uciec od ludzi, ale żeby jeszcze bardziej ich kochać i im służyć.

Rozmawiała Elżbieta Wiater.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...