Sprawiedliwość między ludźmi

Zeszyty Karmelitańskie 4/2009 Zeszyty Karmelitańskie 4/2009

Za sprawiedliwość tego świata odpowiada nie tylko Pan Bóg, ale także my. W naszej mikroskali, tam, gdzie funkcjonujemy, sprawiedliwość i niesprawiedliwość zaczynają się w domu, w szkole, w pracy. To my wiemy, kto ściągał, kto donosił, kto się podlizywał, kto tak naprawdę zrobił bałagan w pokoju, i to my tworzymy mechanizmy, w których nasze poczucie i doświadczenie sprawiedliwości są blisko lub daleko od siebie.

 

B. F.-R.: Bardzo mi się podoba ta koncepcja stanu wojennego jako racjonalnego sposobu rozwiązania przez elity PRL-u problemu przeprowadzenia skutecznej transformacji zdalnie sterowanej. Do tego trzeba było dwu rzeczy: zniszczenia kapitału społecznego, który przy okazji „Solidarności” okazał się w Polsce niebywale żywy, oraz przygotowania i przetestowania ludzi „Solidarności”, by wybrać przyszłych sojuszników. Związek to było nie tylko 9 mln członków, to była niezliczona liczba stowarzyszeń, które w ciągu roku pod parasolem związku pączkowały. To byli harcerze, sybiracy i kresowiacy, środowiska twórcze, kulturalne, lokalne, regionalne i dziesiątki innych. Potencjalne źródło elit, a te miały zostać powołane przez kooptację, a nie spontaniczny awans. Stan wojenny traktowany jako socjotechniczny zabieg był sposobem na poznanie (przesłuchania) solidarnościowych elit i przejęcie nad nimi kontroli. Zapominamy, że w latach 80. liczba TW była taka, jak w latach stalinowskich. Były liczne źródła informacji, lojalki i inne sposoby testowania lojalności, przesłuchania, weryfikacje, zwolnienia z pracy... dziesiątki sposobów swoistej socjalizacji solidarnościowych elit do przyszłej współpracy z elitami PRL.

Stan wojenny to nie tylko reakcja władz na dążenia społeczeństwa, to był skuteczny sposób na zachowanie wpływów i władzy w III RP. Ale nie wszystko się udało. Wybory z 4 czerwca, powołanie IPN, wyprowadzenie Armii Czerwonej z Polski i wiele innych rzeczy pokazało, że nie wszystko jest możliwe, nawet dla służb specjalnych PRL. Nie godzę się na odbieranie Polakom podmiotowości. To były trudne czasy i założyć, że komunizm upadnie, naprawdę było szaleństwem. To była raczej determinacja, trochę tak, jakby wprowadzać sprawiedliwość, wiedząc, że sprawiedliwości „nie ma na świecie”. A jednak sporo się udało, mimo wszystko.

A. R.: Spotkałam wiele osób, które mówiły, że im było dobrze w czasie PRL-u, a nawet mają wrażenie, że na transformacji stracili. Ale czy komunistyczna rzeczywistość nie ukształtowała w ogóle takiej mentalności Polaków?

B. F.-R.: Przez minione 20 lat nie zbudowaliśmy systemu dobrze funkcjonującej demokracji, praworządnego państwa i sprawnie działającej gospodarki rynkowej. Nie mamy aktywnego społeczeństwa obywatelskiego i niezależnych mediów, odważnych dziennikarzy i wielu innych potrzebnych rzeczy... Scena polityczna wciąż dąży do układu monopartyjnego. Dlaczego? Myślę, że w paradoksalny sposób, w sensie przywiązania do monopartii i monopolu jednej elity, PRL przetrwał w znacznie większym stopniu w umysłach elit, niż w umysłach zwykłych ludzi. Elitom jest wygodniej, gdy nie muszą dzielić się władzą, prestiżem i dostępem do pieniędzy z ludźmi o odmiennych poglądach.

O. A.: Ilustruje to znakomicie pewna sytuacja w stoczni w roku 1980, kiedy do WZZ przyszli się zapisać spawacze. Nie chodziło im o to, że źle zarabiają. Pensje były dla nich mało ważne. Oni chcieli dobrze pracować, a nie dano im szansy, ponieważ spawali tylko szerokimi elektrodami, co powodowało przegrzewanie się blach i pękanie. I oni rzeczywiście chcieli znaleźć rozwiązanie. Nie chodziło im tylko o pensje, własny interes, chodziło o zakład, o kraj... i właśnie to zniszczono w stanie wojennym, kiedy ludzi umiejętnie zniechęcono, zastraszano.

B. F.-R.: Konrad Bieliński, człowiek ze środowiska „Gazety Wyborczej”, w jednym z wywiadów, w chwili szczerości wyznał, że miał w Stoczni 1980 roku pełną świadomość, że wolne związki zawodowe to jest postulat robotników, a nie doradców. Robotnikom, ich determinacji, a nie doradcom, zawdzięczamy to, co ekspertom i władzy wydawało się niemożliwe. Tymczasem przedstawiciele polskich elit napisali bardzo wiele książek (nie będę cytowała nazwisk) o duszy polskiej, o polactwie, o wadach polskiego społeczeństwa, a prawie nikt (a może nikt) o błędach, nieporadności, bezradności i zdradzie elit. To elity są odpowiedzialne za kształt świadomości, za debatę publiczną, za rozwiązania prawne. Tymczasem ich przedstawiciele wciąż używają argumentu: z „takim” społeczeństwem „nic się nie da” zrobić.

O. A.: Nie dorośli do demokracji?

B. F.-R.: To przerzucanie odpowiedzialności na Polaków jest szalenie wygodne, bo zdejmuje odpowiedzialność z elit i zwiększa komfort sprawowania władzy. Po przeczytaniu „Zeszytów Karmelitańskich” poświęconych niesprawiedliwości miałam poczucie bezradności i niezrozumiałej koncentracji tekstów na wolności i równości, tak jakby one były faktem, a sprawiedliwość tylko mitem.

 

«« | « | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...