Dokąd pędzi wóz?

Znak 5/2010 Znak 5/2010

Tam, gdzie na szalach kompromisu stają z jednej strony pieniądze, a z drugiej idee, warto dołożyć tym ostatnim kilka odważników. Trzeba więc traktować poważniej, niż z pozoru na to zasługują, zarówno sygnały alarmowe, jakie daje nam światowa gospodarka, jak też rozmaite inicjatywy i ruchy społeczne próbujące uczłowieczyć zarabianie pieniędzy.

 

Prostota tego modelu daje się rozpoznać choćby po tym, że chęć szybkiego zysku staje się jedyną determinantą działania. Bo że zysk sam w sobie jest i powinien być determinantą główną, co do tego nie ma wątpliwości. Wątpliwość dotyczyć może tego, czy biznes jest po prostu synonimem robienia pieniędzy, czy też czymś nieco bardziej złożonym. Czy przedsiębiorca to człowiek, którego istotą jest bycie jak najskuteczniejszym mnożycielem kapitału, w rezultacie czego będzie „gonił klienta” po wszystkich dostępnych mu obszarach, elastycznie zmieniając specjalizację produkcji zależnie od tego, na co akurat zwiększa się popyt? A może w istotę bycia przedsiębiorcą jest jednak wpisane coś z tzw. dobrej roboty, w której zysk stanowi pewien rodzaj zasłużonej gratyfikacji, nagrody za wyróżniającą się jakość produkcji? Ma być biznesmen w swojej skuteczności jeszcze uczciwy i rzetelny? Rzecz ciekawa, że owej uczciwości i rzetelności, nawet zakładającej nieco mniejszy zysk, oczekujemy na co dzień, domagamy się wręcz od tych przedsiębiorców, wobec których jesteśmy klientami: od poczty, telekomunikacji, sprzedawcy z warzywniaka. Nie oczekujemy od nich, by skutecznie i za wszelką cenę pomnażali kapitał.

Oczekujemy tego jednak jako szefowie korporacji od swoich podwładnych i od samych siebie. Posługuję się terminem „korporacja” w dość szerokim sensie, mając na myśli pewien styl uprawiania biznesu, który dotyczyć może zarówno rzeczywistych korporacji, takich jak IBM czy McDonald’s, jak i zupełnie malutkich – powiedzmy – agencji reklamowych zatrudniających zaledwie kilka osób. Pisząc o korporacyjnym stylu uprawiania biznesu, mam na myśli zarządzanie przedsiębiorstwem, które charakteryzuje presja nieustannego (1) rozwoju, w tym najchętniej rozwoju poprzez zagarnianie, oraz (2) przekształcania samej instytucji. Są to cechy specjalistom znane nader dobrze – choćby ze wspomnianej książki Sennetta.

3.

Zjawisko zagarniania rynku poprzez wchłanianie klientów mniejszych przedsiębiorstw przez większe znamy doskonale z naszego podwórka. Przypominamy sobie o jego skutkach, mijając kamienicę, gdzie jeszcze parę lat temu funkcjonowało nasze ulubione kino czy sklep spożywczy, który miał nieszczęście znaleźć się nagle zbyt blisko hipermarketu. Powoli zaczynamy się godzić z faktem, że multipleksy zastąpią kina studyjne, galerie handlowe usuną z pola widzenia niewielkie sklepiki, korporacje księgarskie zamkną drogę małym księgarniom itd. Krótko mówiąc, że ledwo rozwinięty rynek małych rodzinnych przedsiębiorstw (cóż to jest bowiem dwadzieścia lat w dziejach przemian gospodarczych?), które dopiero co przecież zastąpiły państwowe molochy, znów wraca do punktu wyjścia. Drobna przedsiębiorczość wyzwoliła się z niewoli komunizmu, by po dwudziestu latach dać się zmieść prymitywnemu, niedojrzałemu kapitalizmowi. Jest w tym jakiś złowrogi chichot historii. Tym bardziej, że wówczas byli winni – dziś winnych nie ma. Dziś po prostu wygrywa lepszy. A bycie lepszym zwalnia z wszelkiej odpowiedzialności.

A jest to odpowiedzialność złożona. Nie chodzi bowiem po prostu o los drobnych przedsiębiorców (choć i o nim warto tu wspomnieć). „Handel, jeśli jest drobny, należy uważać za zajęcie uwłaczające” – to hasło Cycerona, od biedy dające się usprawiedliwić w realiach rzymskiej kultury pracy, dziś mogłoby wisieć na sztandarach prężnie rozwijających się korporacji. Chodzi także o jakość produktu, który dociera do nas, do klientów. Otóż mechanizm pożerania mniejszych przedsiębiorstw przez większe nawet w założeniach teoretycznych nie służy poprawie jakości towaru (w praktyce najczęściej powoduje jej znaczne obniżenie), może – co najwyżej – obniżyć jego cenę. Niewątpliwie powinno nam zależeć na niskich cenach, ale czy naprawdę przestało nam tym samym zależeć na jakości?

Czy po pierwszych latach zachwytu hipermarketem jako zjawiskiem rynkowym, fascynacji szybkimi zakupami różnorodnych towarów w obrębie jednej przestrzeni, zauroczenia ich niższymi cenami, nie przychodzi na nas dziś wyraźne opamiętanie? Czy nie dzieje się tak, że z roku na rok wydłuża się lista towarów, których z zasady nie kupujemy w hipermarketach? Czy nie wyrośliśmy już z dziecinnego przekonania, że to właśnie w hipermarkecie towar osiąga swoją uczciwą cenę, a poza nim jest ona nieuczciwie zawyżana? Ktokolwiek miał do czynienia – choćby tylko w wąskim zakresie – z polityką zaopatrywania hipermarketów, wie doskonale, że jest inaczej. Że drobny rolnik starający się dostarczać na rynek produkty zdrowe i naturalne nie będzie w stanie ich oddać za cenę, jaką zaoferuje hipermarket, że będzie mógł co najwyżej zaopatrywać drobniejsze punkty sprzedaży detalicznej, ale też tylko tak długo, jak długo nie wchłoną ich (ich samych bądź ich klientów) korporacje spożywcze. A są to, jak wiemy, największe korporacje świata (dla przykładu: dobrze nam znany Carrefour to dziś największa pod względem liczby zatrudnianych pracowników korporacja w Europie).

Na szczęście ciągle jeszcze mamy wybór między hipermarketem a placem targowym albo małym osiedlowym sklepem ze zdrową żywnością. Ale rozwój przez zagarnianie dopiero wchodzi w swój okres rozkwitu. Kiedy okaże się, że niektórych spośród towarów pierwszej potrzeby nie będziemy już w stanie kupić gdzie indziej niż w wielkiej galerii spożywczej, może być już za późno na odwrót.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...