Dokąd pędzi wóz?

Znak 5/2010 Znak 5/2010

Tam, gdzie na szalach kompromisu stają z jednej strony pieniądze, a z drugiej idee, warto dołożyć tym ostatnim kilka odważników. Trzeba więc traktować poważniej, niż z pozoru na to zasługują, zarówno sygnały alarmowe, jakie daje nam światowa gospodarka, jak też rozmaite inicjatywy i ruchy społeczne próbujące uczłowieczyć zarabianie pieniędzy.

 

Slow Business nie oznacza – pisze dalej Stifelman – kiepskiej pracy. Wręcz przeciwnie: oznacza wyższą jakość nawet kosztem wyższej ceny. Tak jak Slow Food to wartościowsze jedzenie, Slow Business to wartościowsze inwestycje. Nie oznacza także szybkiego remedium na wszelkie bolączki rynku. Oznacza początek oddolnego ruchu społecznego, który może coś zmienić dopiero przez wiele lat konsekwentnych działań. Nie oznacza także koniecznie dosłownie powolnej pracy. Nie sama szybkość jest tu na cenzurowanym, ale szybkość, za którą płaci się cenę niskiej jakości – może to być jakość pracy, jakość życia, jakość odpoczynku, jakość relacji międzyludzkich. To, co wspólne i chyba bardzo cenne we wszystkich odmianach ruchu Slow Movement, to zwrócenie uwagi, że w naszej życiowej aktywności (jedzeniu, zarabianiu pieniędzy, podróżowaniu itp.) nie warto skupiać się wyłącznie na celu naszych działań, ale w równym stopniu na samych procesach, dzięki którym te cele osiągamy; pokazanie, że można czerpać satysfakcję nie tylko z cyfr na koncie i pełnego brzucha, ale także z tego, co stanowi podstawową treść naszego życia.

Ktokolwiek odwiedził Research Triangle Park i rozmawiał z pracownikami niektórych tamtejszych korporacji, z marszu zrozumie Stifelmana. Nie są to bynajmniej ludzie nieszczęśliwi. Są to ludzie o wielkich możliwościach (których w swoim przywiązaniu do firmy-matki raczej nie realizują, ale cieszą się nimi jako możliwościami właśnie), o dobrych zarobkach (choć dawno nie byli na wakacjach, stać ich na najwspanialsze wakacje) i pięknych domach ukrytych w lasach nad jeziorami (w których nie zawsze będą na nich czekali kochający współmałżonkowie – nie przypadkiem Raleigh, główne miasto „Trójkąta”, zdobywa z roku na roku tytuł „najwspanialszego amerykańskiego miejsca do mieszkania dla singli”).

To jedna strona medalu. Jest jeszcze druga: piękny park w sercu „Trojkąta”, w nim bajkowe jezioro, a na jeziorze wyspa, na której – niczym postać z filmów o Jamesie Bondzie – mieszka bohater tego miejsca, dr James „Jim” Goodnight – założyciel SAS Institute, jeden z najbogatszych ludzi w świecie, a przy tym wizjoner, który odmienił (na lepsze) oblicze amerykańskiej korporacji. SAS, jeden z największych dostarczycieli oprogramowania na świecie, jest doskonałym przykładem, że idee bliskie Slow Business mogą być realizowane w przedsiębiorstwach zatrudniających kilka tysięcy osób (w tym roku magazyn „Forbes” przyznał korporacji pierwsze miejsce w rankingu pracodawców).

Ów park jest do wyłącznej dyspozycji pracowników korporacji. Miałem przyjemność przemierzyć go wzdłuż i wszerz, widziałem cudowne zagajniki, piękne polany, świetnie utrzymane ścieżki i mostki rowerowe. Przez chwilę poczułem zazdrość, pomyślałem, że pracować w takich warunkach musi być cudnie.

Jedno tylko nie dawało mi spokoju. Podczas długiego spaceru nie dostrzegłem w całym parku absolutnie nikogo. Takich pięknych, niewykorzystanych miejsc jest w Research Triangle Park więcej – na przykład most pieszy nad autostradą łączący dwa wielkie obszary tzw. greenways – zielonych ścieżek. W dwa lata po jego wybudowaniu zbadano jego wykorzystanie (w RTP pracują setki znakomitych statystyków!) i okazało się, że roczna liczba przejść (w jedną stronę) wynosi… osiem. Agencja zajmująca się rozwijaniem transportu w obrębie „Trójkąta” zaniechała budowy kolejnych kładek dla pieszych i dla rowerów. Rozwija teraz transport kolejowy, by tysiące tutejszych pracowników, wracając po pracy do domów, nie musiało stać w potężnych korkach na autostradzie. To oczywiście typowe paradoksy nadmiaru luksusu przy braku wolnego czasu. A pamiętajmy, że główne korporacje „Trójkąta” przeszły już swoją długą drogę i bardzo wiele nauczyły się na cudzych i własnych błędach. Nie sposób nawet porównywać ich z większością korporacji na rynku środkowo-europejskim.

8.

Być może zatem istota problemu tkwi w pytaniu, czy my potrafimy się dzisiaj uczyć na błędach popełnionych przez awangardę kapitalizmu. Czy potrafimy zdobyć się na to, by od czasu do czasu zwolnić i rozglądnąć się wokoło? Może to zwolnienie nie musi przybierać aż tak „hippisowskiej” formy, jaką postulują orędownicy Slow Movement. Być może poszukiwać należałoby czegoś w rodzaju złotego środka między – dość jednak przejaskrawionymi – Latte Towns a ekspansywnym, na nic niezważającym pędem za pieniądzem? Może wystarczy – jak sugeruje David Brooks w książce o „Bobos” (Bourgeois-Bohemians, mieszczańskiej cyganerii) wspinających się na najwyższe szczeble w społecznej hierarchii USA – odwrót od tendencji „my” cechującej Człowieka Organizacji, pracownika korporacji w dawnym stylu, w stronę rehabilitacji „ja”, w stronę potrzeb pojedynczego pracownika? A jeśli nie wystarczy? Tam, gdzie na szalach kompromisu stają z jednej strony pieniądze, a z drugiej idee, warto dołożyć tym ostatnim kilka odważników. Zysk nie jest łatwym do zrównoważenia elementem gry o równowagę – zbyt trudno z niego przychodzi zrezygnować. Trzeba więc traktować poważniej, niż z pozoru na to zasługują, zarówno sygnały alarmowe, jakie daje nam światowa gospodarka (w tym przede wszystkim ostatni sygnał: powszechnej recesji), jak też rozmaite – czasem dziwaczne i pięknoduchowskie – inicjatywy i ruchy społeczne próbujące uczłowieczyć zarabianie pieniędzy.

MICHAŁ BARDEL, dr filozofii, redaktor naczelny „Znaku”, właściciel winiarni i sklepu z winem.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...