Życie jest za łatwe

Tygodnik Powszechny 30/2010 Tygodnik Powszechny 30/2010

Prawdziwa wiara buduje się na ryzyku, bólu i zwątpieniu. Czy w tym kontekście niepewność wpisana we współczesność nie jest szansą dla chrześcijaństwa?

 

Swoją ostatnią książkę poświęcił Pan Wielkiej Reformie. Jak rozumie Pan to pojęcie?

Przez wiele wieków religia miała charakter komplementarny: wielkie idee i religijność popularna uzupełniały się, ale nie nakładały na siebie. W średniowieczu mnisi modlili się za wszystkich, a chłopi dla wszystkich uprawiali ziemię. Fenomen, który nazwałem Wielką Reformą, był zerwaniem, przerwaniem tej sytuacji. Wielka Reforma dążyła do tego, by wszyscy, niezależnie od pozycji, jaką zajmują w społeczeństwie, na równi realizowali idee chrześcijaństwa w najwyższym, absolutnym stopniu, by stali się „stachanowcami” chrześcijaństwa. Ruch ten, pojawiający się zarówno w katolicyzmie, jak i protestantyzmie, realizował się w kolejnych etapach, z których każdy posuwał Reformę krok dalej (np. reformacja wywołała kontrreformację). Reforma wymagała zaakceptowania dyscypliny i form organizacyjnych. To one pozwoliły człowiekowi Zachodu sprawować kontrolę nad otoczeniem naturalnym, technicznym, społecznym. W XVIII wieku Europejczycy mieli już przekonanie, że świat można zorganizować – dla dobra człowieka. Dobrze widać to np. w wojskowości: kilkuwiekowa przewaga militarna Europejczyków nie brała się wyłącznie z rozwoju technologicznego. Równie istotna była dyscyplina armii. Jedną z cywilizacyjnych konsekwencji Reformy, których doświadczamy dzisiaj, jest nasze przekonanie, że możemy czuć się bezpiecznie, bo przecież czuwa nad nami sprawiedliwe prawo.

Czy Sobór Watykański II to jeden z etapów Wielkiej Reformy?

Tak, przy czym Reforma Vaticanum Secundum miała inny, paradoksalny charakter. Część Kościoła katolickiego była głęboko przepełniona potrzebą Reformy, a jednocześnie obawiała się tego, co wiązało się z nowoczesnością. Początkowo Sobór miał mieć zupełnie inny charakter; materiały były już przygotowane przez urzędników Kurii watykańskiej. Ale w pewnym momencie doszło do przełomu: odrzucono przygotowane dokumenty i sformułowano nowe. W takie aspekty nowoczesności jak prawa człowieka, demokracja, równość, wolność jednostki wpisane zostały sensy Kościoła katolickiego. Przy okazji muszę przyznać, że kiedy obserwowałem Sobór, miałem do niego dość ambiwalentny stosunek: z jednej strony dostrzegałem jego wielkie dobro, z drugiej pewną arogancję. „My wiemy lepiej, czego chcecie” – zdawali się myśleć soborowi kodyfikatorzy. Często nie mieli cierpliwości, by tłumaczyć zwykłym ludziom sens zmian. Tymczasem wielu trudno było przyzwyczaić się np. do zmian liturgicznych. Oczywiście – cel był szlachetny. Wcześniej w wielu kościołach podczas mszy odprawianych po łacinie wierni odmawiali różaniec. Ale w sytuacji, gdy wprowadzono języki narodowe, a ksiądz stanął twarzą do wspólnoty, niektórzy poczuli się zagubieni. Tymczasem należał im się szacunek... Inny przykład: post. Ci, którzy traktowali go jako ofiarę i całymi latami układali sobie codzienność tak, by jej dopełnić, poczuli się w pewien sposób oszukani, gdy powiedziano im, że w piątek mogą już jeść mięso. Mogliby zapytać: „Więc po co robiliśmy to wszystko?”. I rzeczywiście pytali.

Zresztą, mam wrażenie, że każdy etap Wielkiej Reformy, zarówno w wersji katolickiej, jak i protestanckiej, miał w sobie coś z arogancji, reformatorom brakowało zwykłej sympatii wobec bliźniego. To wygnało wielu ludzi z Kościoła. Sobór Watykański II próbował to odwrócić, ale było już za późno. Ba, może nawet – paradoksalnie – przyczynił się do przyspieszenia tego procesu, który objął także zagubionych. Sobór wywołał spore zamieszanie na Zachodzie. Poza tym, to były lata 60., ów „dziwaczny czas”, jak mówi się we Francji.

Zmiana, którą przyniosła ta dekada, przekształciła także relacje między człowiekiem a instytucją Kościoła. Są chrześcijanie, którzy podają w wątpliwość jego rozstrzygnięcia moralne albo deklarują wręcz, że dla swojej wiary nie potrzebują instytucji. Są tacy, którzy poszukują dla siebie przestrzeni między chrześcijaństwem a buddyzmem... W tym kontekście warto zapytać o doktrynę, kanon wiary.

Nie ma co pielęgnować nostalgii za tym, co było kiedyś. Wielorakość opcji i wyborów wynikająca z tego, że nasza rzeczywistość uległa fragmentaryzacji, wydaje się dzisiaj koniecznością (ale i możliwością). To oczywiste, że w czasach, w których każdy sam definiuje sobie świat, robią to także chrześcijanie (pytanie, jak zareagowaliby w sytuacji wojny albo katastrofy, np. ekologicznej – być może poczuliby potrzebę większego zjednoczenia). Jednocześnie Kościół, jedna z wielu grup, z którymi człowiek współczesny musi nauczyć się koegzystować, nadal pozostaje wspólnotą skupioną wokół sakramentów i – jednak – pewnej ortodoksji. Nie ma powodu, by podawać w wątpliwość esencję zawartą w Credo nicejskim.

Rozmawiała Agnieszka Sabor

Charles Taylor (ur. 1931) – Kanadyjczyk, emerytowany profesor filozofii i nauk politycznych Uniwersytetu McGill w Montrealu. Autor wielu prac z historii filozofii, filozofii polityki i religii. Opublikował m.in. „Źródła podmiotowości”, „Etykę autentyczności”, „A Secular Age”, „Oblicze religii dzisiaj” i „Nowoczesne imaginaria społeczne”. Był gościem tegorocznych Dni Tischnerowskich.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...