Czy był kiedyś wśród nas jakiś Tischner?

Więź 7/2010 Więź 7/2010

Dlaczego tam, gdzie był, pojawiały się tłumy? Dlaczego po jego mszach, rekolekcjach, wykładach ustawiały się kolejki ludzi, którzy chcieli z nim porozmawiać o życiu, o Bogu, o Kościele, o nieszczęśliwej miłości, o swojej trudnej młodości?

 

Ale właściwie nie o tym chciałam pisać w dziesiątą rocznicę odejścia ks. Józefa Tischnera. Chciałam pisać o naszej krótkiej pamięci społecznej i o tym, dlaczego Tischner ze swoją wielką myślą o chrześcijaństwie i wierze został właściwie zapomniany w swoim Kościele. A może nawet trzeba użyć mocniejszego słowa – został odrzucony?

Owszem, istnieje w Krakowie Instytut Myśli Józefa Tischnera. Co roku mamy Dni Tischnerowskie. „Znak” wydaje kolejne tomy niepublikowanych tekstów Tischnera. A na Uniwersytecie Warszawskim prof. Krzysztof Michalski od kilku lat, co miesiąc, zapraszając intelektualistów z Polski i z krajów zachodniej Europy, prowadzi, razem z Marcinem Królem, Debaty Tischnerowskie, które jednak – jak się wydaje – bardzo luźno związane są z dziedzictwem dzieła i twórczości autora Myślenia według wartości.

Owszem, elity polskiej inteligencji, intelektualiści, niektórzy filozofowie, niektórzy duszpasterze uznają, szanują, a nawet czczą pamięć Tischnera, nie mówiąc już o jego ukochanych góralach. Nie można temu zaprzeczyć, potwierdza to fakt, że w pewnej skali dostrzeżono dziesiątą rocznicę jego śmierci.

Co jednak zdarzyło się przez te dziesięć lat? Czy poza Janem Pawłem II – z którym, jak się uważa, nikogo nie należy porównywać, bo był jeden jedyny, wielki i niezastąpiony w całych dziejach chrześcijaństwa w Polsce i na świecie – pojawił się w Polsce inny duszpasterz niż Tischner, który próbowałby opisać nasze polskie chrześcijaństwo, naszą religijność i opartą o to myśl społeczną? Kto potrafiłby tak adekwatnie nazywać polskie problemy, bóle i jednocześnie dawać nadzieję? Czy pojawił się ktoś, kto kochając polski Kościół i polskie społeczeństwo, umie nazywać po imieniu nasze wady, błędy i słabości?

Nie widać nikogo, kto dzisiaj zmuszałby tak mocno do myślenia o nas samych jak Tischner. Można się było z nim zgadzać lub nie, ale poruszał, zmuszał do postawienia sobie i innym zasadniczych, czasem trudnych pytań. Pytania, jakie Tischner zadawał naszej religijności, wspólnocie Kościoła, Polakom jako społeczeństwu nie zdezaktualizowały się. Kiedy czyta się jego książki, zwłaszcza te z ostatnich lat, ale nie tylko, jasno widać, że stawiane w nich problemy i zadania są cały czas przed nami. Dotyczy to Nieszczęsnego daru wolności, Myślenia według wartości, Świata ludzkiej nadziei, Etyki Solidarności, Miłość nas rozumie, Idąc przez puste Błonia i innych.

Świadomie nie wspominam tu książek filozoficznych Tischnera, jego oryginalnej filozofii dramatu i rozpraw fenomenologiczno-hermeneutycznych, choć uważam, że to najwybitniejsza polska filozofia ostatnich lat, która powinna być naszym „intelektualnym produktem eksportowym”. Nie chcę bowiem zajmować się tu filozofią Tischnera, która poza wąskim kręgiem uczniów jest bardzo mało znana. Chcę zająć się jego myślą religijną, jego wizją polskiego chrześcijaństwa i Kościoła, mając cały czas w pamięci pytanie, które zadałam na początku: czy przez ostatnie dziesięć lat pojawił się ktoś, kto lepiej niż on definiuje polską sytuację społeczno-religijną; kto unieważnił pytania zadane przez Tischnera bądź odpowiedział na nie; kto przeszedł dalej ponad jego wizję.

Możesz, ale nic nie musisz…

Tak jak mało kto zna filozofię Tischnera, tak – obawiam się – niewielu jest takich, którzy z jego pism próbowali wydobyć wizję chrześcijaństwa, jaka jest mu najbliższa, wizję Kościoła jego marzeń (i zapewne jego modlitwy).

Głównie powtarzano jego zdania popularne w mediach. – przede wszystkim dwa, ale mało kto próbował dotrzeć do ich istotnego sensu. Jedno brzmiało: „Nie znam nikogo, kto stracił wiarę po lekturze dzieł Marksa, ale znam kilku takich, którzy stracili ją po kontakcie z własnym proboszczem” – powtarzano te słowa z ust do ust, proboszczowie byli oburzeni i obrażeni, a Tischner stawał się powoli wrogiem instytucji Kościoła. Drugie zdanie było jeszcze bardziej obrazoburcze. Lubił powtarzać, że jest „przede wszystkim człowiekiem, potem filozofem, a na końcu dopiero księdzem”. To zdanie miało jakoby zaprzeczać wartości kapłaństwa dla niego samego. Pozornie wynikać miało z niego, że kapłaństwo nie określa tożsamości ks. Tischnera. Dlatego czasami nawet mówiono o nim, że właściwie nie jest księdzem. Przyjaźnił się z marksistami, liberałami, niewierzącymi, z Adamem Michnikiem i z „Gazetą Wyborczą”, popierał w jakichś wyborach Kongres Liberalno-Demokratyczny. „Tygodnik Powszechny” też wiele stracił, traktując go jako intelektualnego guru i czołowego publicystę. Były głosy, które wpisywały go na listę polskich masonów.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

TAGI| TISCHNER, WIARA

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...