Czasem można nawet zabłądzić by dojść do celu

List 9/2010 List 9/2010

Czasem angażujemy się w coś przekonani, że to jest nasze powołanie, że warto temu poświęcić swoje życie. Po drodze robimy wiele rzeczy, o których myślimy, że są błahe i nieważne. Możliwe, że kiedyś okaże się, że te „błahostki" były tym, co mieliśmy na tym świecie zrobić.

 

A dlaczego ktoś wybiera zakon?

Tak samo jak w relacji między dwojgiem ludzi nie ma mowy tylko o racjonalnej decyzji. Trzeba wsłuchiwać się w to, co podpowiada serce. Musi nas zachwycić jakieś piękno, niezwykła wartość, którą odkryjemy w życiu kapłańskim lub zakonnym. Tak było z moim powołaniem. Miałem chwilę takiego zachwytu Panem Bogiem, jakie przeżywają zakochani. Pamiętam nawet dokładnie, w którym miejscu w Kielcach, gdzie wtedy mieszkałem i studiowałem, „dopadło" mnie to olśnienie. Szedłem akurat na wykłady przez plac zabaw na jednym z blokowisk i zamiast o matematycznych zadaniach, rozmyślałem o tym, co mam zrobić ze swoim życiem. Zawsze chciałem być mężem i ojcem, więc zastanawiałem się, jaka miałaby być moja rodzina i z kim chciałbym ją założyć. Marzyłem - może trochę idealistycznie - by moja rodzina mogła być światłem, by żyła Ewangelią. W tamtym czasie przyjaźniłem się z paroma dziewczynami, ale z żadną nie zbudowałem głębszej relacji. Nie chciałem żadnej w jakikolwiek sposób zwodzić, dlatego starałem się podjąć konkretne decyzje. Właśnie wtedy nagle wszystko mi się rozjaśniło. Bóg włączył się w te moje rozmyślania i powiedział: „Dobrze, chcesz założyć rodzinę, która będzie światłem życia Ewangelią. A co byś powiedział na zakon?". To była zupełna niespodzianka. Sam na pewno bym tego nie wymyślił. W tym momencie całe moje życie zostało rozświetlone. Nabrałem pewności, że znalazłem drogę.

Można ten moment „olśnienia" przeoczyć?

Nie wiem, być może coś przeoczyłem. Nie umiem powiedzieć, czy miałem tylko i wyłącznie powołanie do zakonu. Jeszcze w technikum zakochałem się w dziewczynie i nie wiem, czy gdyby ona odpowiedziała na moje uczucie, nie byłbym teraz jej mężem. Wiem jednak, że usłyszałem również konkretnie wołanie Boga, aby iść do zakonu. Nie był to nakaz, ale zaproszenie.

Nie jest więc tak, jak się czasem słyszy, że gdy ludzie są sobie przeznaczeni, to Bóg im pomoże się spotkać?

Bóg zawsze nam pomaga w kochaniu innych, ale im jestem starszy, tym lepiej widzę, że On naprawdę bardzo szanuje naszą wolność, czasem nawet kosztem Siebie samego i Swoich planów.

To pięknie brzmi, ale czy jest coś, co mogłoby pomóc ludziom przełamać lęk przed podjęciem decyzji na całe życie?

Ja też miewałem wątpliwości, czy wstąpić do zakonu. Kilka miesięcy męczyłem się z takimi myślami i chyba było to po mnie widać, bo tato, z którym nigdy nie rozmawiałem na poważniejsze tematy, wziął mnie na rozmowę.

Myślał, że się zakochałem, a to było trochę inne zakochanie. Bałem się mu powiedzieć o swoich planach; były czasy komuny, a tato był kierownikiem w swoim zakładzie pracy i syn-prezbiter mógł zniszczyć jego karierę. Przyjął to jednak spokojnie. Uznał, że powinienem pojechać do Warszawy, gdzie mieszkał jego znajomy dominikanin. Umówiłem się na rozmowę z dwoma ojcami. Jeden z nich wstąpił do zakonu zaraz po maturze i radził mi, bym rzucił studia i z marszu do nich dołączył. Drugi, który poszedł do nowicjatu już po studiach, przekonywał mnie, żebym się obronił na politechnice i przyjechał dopiero wtedy. Dostałem więc dwie sprzeczne rady. Pomyślałem, że rzeczywiście dobrze będzie najpierw skończyć studia, ale gdy zacząłem wyliczać, ile lat będę musiał czekać na to, żeby zostać księdzem, stwierdziłem, że mi się to zupełnie nie opłaca. Przerwałem studia, dla spokoju wziąłem urlop dziekański, i wstąpiłem do nowicjatu. Tam zobaczyłem, że to jest właśnie to, czego szukałem. Moje miejsce. Ale nawet mimo tego wspaniałego poczucia, że dobrze robię, wybierając zakon, dalej się obawiałem, czy sobie poradzę. Studia filozoficzne i teologiczne, a także nauka łaciny, sprawiały mi wiele trudności. Z drugiej strony czułem, że zakon to mój dom. Czułem się „u siebie". Nie wszyscy tak się czuli. Po dwóch tygodniach - zanim zdążyłem się nauczyć imion wszystkich kandydatów - odeszło spośród nas co najmniej pięciu. Niektórzy zrozumieli, że to nie jest ich miejsce, dopiero po trzecim roku studiów.

Dobrze jest, gdy ktoś ma takie mocne doświadczenie zachwytu konkretną osobą czy życiem zakonnym. Niektórzy jednak tego nie doświadczyli, a żyć w samotności nie chcą. Co z nimi?

Tylko Bóg wie, co jest naszym prawdziwym powołaniem. Jako ksiądz, zakonnik, mogę jedynie towarzyszyć ludziom, którzy tego powołania szukają. Staram się pokazywać im różne drogi i powoli rozświetlać im ich sytuację, by łatwiej było im coś wybrać. Nie mam daru widzenia przyszłości - jak powiedziałby Ojciec Makary, starzec z Pustelni Optyńskiej. Kiedy ktoś pytał go np., czy powinien kupić ziemię, mówił: „Czy pojechałeś zobaczyć tę ziemię, czy tylko słyszałeś to, co opowiadają o niej inni? Pojedź tam, pooglądaj, a dopiero później zadecyduj. Nie kieruj się tylko tym, że inni powiedzieli, że to dobra ziemia".

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...