Niebo w jej oczach o Stanisławie Leszczyńskiej

Głos Ojca Pio 65/5/2010 Głos Ojca Pio 65/5/2010

Stała przed nim ze spuszczoną głową, oczekując wyroku śmierci, widziała jedynie wysokie cholewy butów esesmana. Znany z okrucieństwa obozowy lekarz Mengele, do którego przylgnął przydomek „anioł śmierci”, pieklił się. Ta drobna, niepozorna więźniarka, która w obozie pełniła funkcję położnej, ośmieliła się sprzeciwić jego bezwzględnemu rozkazowi mordowania noworodków.

 

Pewnego razu potajemnie zorganizowała Wigilię. Była to najskromniejsza wieczerza, jaką można sobie wyobrazić, a jednocześnie obozowy „luksus”: na prowizorycznym stole leżała mała gałązka świerku, okruszyny opłatka i malutkie kanapeczki z odrobiną śledzi. Jedyną ozdobą były sople lodu zwisające z dachu baraku, które mieniły się jak najpiękniejszy kryształowy żyrandol. Kiedy kobiety składały sobie życzenia świąteczne, niespodziewanie do ich bloku wszedł esesman Mengele. Stanął wyraźnie zmieszany. Wzrok wbił w ziemię i milczał. Po chwili zdumione więźniarki usłyszały jego stłumiony głos: „Przez chwilę poczułem się człowiekiem”.

Na ratunek nadziei

Stanisława walczyła o życie stracone. Dzieci, które się rodziły, były skazane na śmierć. Większość z nich bezpośrednio po porodzie topiły w beczce znajdującej się w sąsiednim pomieszczeniu dwie Niemki „oddelegowane” do tego rodzaju „pracy”. Przez chwilę słychać było wówczas bulgot wody, a następnie nabrzmiałą od rozpaczy ciszę. Noworodkom, którym oszczędzono tego rodzaju procederu, nie przyznawano żadnych racji żywnościowych, a wycieńczone matki, które nie miały pokarmu, zmuszone były patrzeć na ich powolną śmierć. Stanisława prosiła inne matki, by wykarmiły te dzieci. Organizowała pomoc, ucząc wzajemnej życzliwości. Ustalała dyżury kobiet, które kijami odganiały szczury. Zastanawiała się, skąd wziąć dwa ziemniaki lub pajdę chleba dla położnicy. Broniła tych więźniarek, które z dopiero co narodzonym dzieckiem wysyłane były do komory gazowej. Często z bólem patrzyła, jak owijały dziecko kawałkiem koca lub papieru i, przytulając je mocno do serca, szły na miejsce kaźni…

Otrzymała surowy rozkaz, aby żydowskim dzieciom po urodzeniu nie obcinać i nie wiązać pępowiny, ale wraz z łożyskiem wrzucać je do kubła z nieczystościami. Stanowczo się temu sprzeciwiła. „Nigdy nie wykonam ich rozkazu, dla maleńkich niewiniątek nie będę herodem, nigdy” – powiedziała jednej z kobiet.

Niemcy w późniejszym okresie zmienili swoją taktykę: dzieci, które miały niebieskie oczy i blond włosy wywozili do Nakła w celu wynarodowienia. Stanisława widziała rozpacz ich matek. Wymyśliła sposób, by miały nadzieję móc je kiedyś odnaleźć: w pełnej konspiracji tatuowała maleństwa w sposób niewidoczny dla oprawców.

Zdawała sobie sprawę z tego, jak wielkim darem jest macierzyństwo, nawet w tak koszmarnych warunkach, jak obóz koncentracyjny. Kochała matki i dzieci, poświęcała się im bezgranicznie, zapominając całkowicie o sobie, nieustannym zmęczeniu, braku snu. Pracowała bez przerwy, nie miała żadnego zastępstwa. Często odbierała kilka porodów jednocześnie. Kiedy udało jej się na chwilę zdrzemnąć, kobiety, które odczuwały bóle porodowe, starały się nie krzyczeć, by jej nie obudzić. Strach przed porodem stawał się mniejszy, gdy wiedziały, że będzie przy nich „mama”, jak nazywały Stanisławę. Zawsze była cierpliwa, spokojna, opanowana. Dzieliła się wszystkim, co miała. „Do tego piekła spłynął na nas anioł dobroci” – powie o niej wiele lat później współwięźniarka.

Kiedyś jedna z kobiet w dowód wdzięczności podarowała jej kołdrę. Stanisława ucieszyła się z tego daru: od razu pocięła ją na mniejsze kawałki i zrobiła z nich beciki dla dzieci. Ich mamy mogły być trochę spokojniejsze, że maleństwa zaznają choć odrobinę ciepła. Ponieważ w baraku brakowało wody, troszczyła się o zdobycie ziółek, w których można było obmyć dzieci – nie było tego wiele, ale starczyło, by przemyć maleństwa w tej samej misce.

Zawsze myślała o innych, mimo że sama miała wiele zmartwień – dwóch jej synów przebywało w obozach koncentracyjnych, Mauthausen i Gusen; nie wiedziała nic o losie męża i najstarszego syna Bronisława, którym udało się uciec podczas aresztowania przez gestapo; córka, która wraz z nią przebywała w obozie, prawie cały czas bardzo ciężko chorowała. Kiedy Sylwia wraz z innymi kobietami została skazana na śmierć w komorze gazowej, Stanisława poprosiła obozowego lekarza, by i ją tam skierował, pozwalając jej umrzeć razem z córką. Lagerarzt powiedział wówczas jakby od niechcenia: „Jesteś tu potrzebna, córkę każę zwolnić”.

Powiew wolności

Wyznaczone jej przez Opatrzność zadanie realizowała do końca. Kiedy w styczniu 1945 roku ogłoszono ewakuację obozu, nie posłuchała rozkazu stawienia się do transportu, mimo że groziła jej za to śmierć. Została z chorymi i kobietami oczekującymi porodu. Udało jej się też ukryć na sztubie położniczej około czterdziestu innych więźniarek. Nie miały co jeść. Topiły śnieg i na tej wodzie gotowały okruszyny sucharów i znalezionej kaszy.

Rozwścieczeni esesmani, widząc zbliżającą się klęskę, siali popłoch. Stanisława ostatni poród odbierała w podpalonym przez nich baraku, odsuwając od rodzącej palące się deski. Wkrótce obóz został oswobodzony i chore przejął Czerwony Krzyż. Obozowa misja Stanisławy dobiegła końca. Był drugi dzień lutego – święto Matki Bożej. Wraz z Sylwią przywitały wolność, przystępując do spowiedzi i Komunii Świętej w pobliskim miasteczku, dziękując Bogu za ocalenie.

Z trzech tysięcy dzieci, którym pomogła się narodzić, jedynie trzydzieści przeżyło obóz. Nie wiedziała, że z niektórymi z nich spotka się jeszcze wiele lat później. Gdy w 1970 roku w Teatrze Wielkim w Warszawie wystawiono Oratorium oświęcimskie, zrealizowane w oparciu o napisany przez nią wstrząsający dokument Raport położnej z Oświęcimia, to one dziękowały jej za dar ocalenia.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...