Wyspy szczęśliwe

W drodze 11/2010 W drodze 11/2010

Choćbyśmy byli bardzo blisko z innymi, w dobrych, serdecznych relacjach, to i tak w swojej najgłębszej warstwie pozostajemy sami.

 

Spotkać się inaczej

W mojej pracy z dziećmi i dorosłymi często spotykam się z tym, że nie umieją oni dotrzeć do siebie, nie wiedzą, co w danym momencie czują, co myślą, nie potrafią się spotkać ze swoim ciałem. Często są wręcz zdziwieni i zaniepokojeni propozycją takiego kontaktu. Padają odpowiedzi: „czuję się normalnie” lub: „nic nie czuję”. A jednocześnie są napięci, sygnalizują jakiś dyskomfort, tyle że nie potrafią dotrzeć do jego źródeł. Coś, co powinno być najprostsze i najbardziej oczywiste – czyli dostęp do siebie – okazuje się niemożliwe, bo nie nauczono nas tego.

Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy zapytano mnie: „co teraz czujesz?”, nie zrozumiałam, o co pytającemu chodzi. Bo przecież też czułam się „normalnie”. Po latach wiem, jak ważne jest, by tę „normalność” umieć przełożyć na konkret. Żeby do tego konkretu dotrzeć, trzeba jednak trenować, doświadczać spotkań z sobą w codzienności. Zaglądać do swojego wnętrza i sprawdzać, co nam w duszy gra. A jak to robić w zgiełku, pośpiechu i chaosie?

Jedno z moich najcenniejszych życiowych doświadczeń to 10-dniowe rekolekcje spędzone w ciszy i samotności wśród kilkudziesięciu osób. Nie było łatwo, kusiło, by odezwać się do kogoś, zapytać o coś czy choćby pozdrowić. A jednak, gdy udało się te pokusy opanować, przychodził wewnętrzny pokój i poczucie równowagi. Pojawiło się też – co mnie najbardziej zdziwiło – poczucie silnej więzi z pozostałymi uczestnikami. Spotkaliśmy się na poziomie innym niż zwykle, opartym na czymś ważniejszym niż prosta wymiana często banalnych słów. Była okazja do zajrzenia w głąb – siebie i innych. Nagle okazało się, że wiem, co kto lubi jeść na śniadanie, kto słodzi herbatę, a kto do kawy dolewa mleko, wiem też, kto dobrze się czuje na spacerze, a kto woli spędzać czas w kaplicy, mimo że nikt o tym nie mówił. Był czas i okazja do obserwacji, refleksji.

Nikt mnie nie kocha

Oczywiście, istnieje śliska granica między sensownym dawkowaniem samotności a fundowaniem komuś lub sobie poczucia izolacji. Dziecko ignorowane, odsyłane do swojego pokoju, niesłuchane, którego rodzice ciągle są zajęci, a nieobecność próbują rekompensować kolejną zabawką lub włączeniem bajki, nie zazna dobrodziejstwa samotności, za to będzie miało ciągłe poczucie osamotnienia, a to jest zupełnie co innego.

To właśnie osamotnienie jest czymś, co może nam zagrażać. Związane jest z lękiem, poczuciem bycia nikomu niepotrzebnym i dla nikogo nieważnym. Kiedy trwa długo, może prowadzić do depresji, utraty sensu życia. Samotność pozwala na odkrywanie swojej wartości, osamotnienie – raczej ukazuje ułomność. Czasem zawinioną, czasem po prostu istniejącą w nas. Wynika ono z jakiegoś wypaczenia naturalnej ludzkiej potrzeby budowania więzi z innymi. Pojawia się wtedy, kiedy sami nie akceptujemy świata, uważamy innych za złych, niemądrych, nierozumiejących nas, wrogich, kierujących się niedobrymi intencjami lub też wtedy, gdy my z różnych względów nie jesteśmy akceptowani przez świat. Nasza wina może polegać na braku zgody na wewnętrzną przemianę, analizę własnych postaw i przekonań. Kiedy uważamy, że tylko my jesteśmy w porządku, a cała reszta ludzi powinna się dostosować do naszych oczekiwań, ryzykujemy zerwanie kontaktów lub agresję ze strony innych. Winą może być też niedostrzeganie lub lekceważenie własnych słabości i nadzieja na to, że świat również ich nie zauważy lub je pominie.

Osamotnienie może być także skutkiem jakiejś winy, do której nie potrafimy się przyznać ani poprosić o wybaczenie. Kiedy wyrządzamy komuś krzywdę, popełniamy zło w konkretnej relacji i nie umiemy tego nazwać, często odsuwamy się – ze wstydu, lęku. Czasem zamieniamy te uczucia w agresję, żeby przykryć słabość, a to z kolei powoduje, że odsuwają się inni. Błędne koło wzajemnego niezrozumienia często puentowane konkluzją: „nikt mnie nie kocha”. A skoro tak, to i ja nie będę kochać.

Osamotnienie związane z izolacją nie bez powodu jest w większości społeczeństw traktowane jako kara (stanie w kącie dla dziecka, areszt, więzienie – dla dorosłego, ostracyzm). Powoduje utratę relacji i jest odczuwane jako dotkliwa niedogodność. W osamotnieniu nie ma możliwości interakcji z innymi. Wtedy rzeczywiście stajemy się „samotną wyspą”, skazaną na samowystarczalność, co nie jest zgodne z ludzką naturą.

Moda na singla

Z drugiej strony możemy obserwować w ostatnich latach modę na bycie „pojedynczym”. Zamiast starych panien i kawalerów pojawili się „single”, którzy często z dumą obwieszczają światu brak potrzeby budowania stałych związków z innymi. Bycie singlem ma oznaczać pełną wolność i niezależność. Taka jest teoria. W praktyce „singlowanie” często związane jest raczej z osamotnieniem i brakiem umiejętności przekraczania go. Lepiej jednak brzmi, kiedy mówimy, że jest to nasz wybór, a może nawet cel życia, a nie konieczność, która nas piętnuje. Czasem jest to postawa na przekór światu, który nie okazał się wystarczająco przyjazny i akceptujący, czasem skutek zranień lub okoliczności, które spowodowały, że nie udało nam się znaleźć osoby, z którą moglibyśmy zbudować ważną relację.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...