Chrześcijaństwo we współczesności

Znak 11/2010 Znak 11/2010

Uderzające jest, do jakiego stopnia Kościół nie stosuje do siebie Jezusowej krytyki faryzeizmu. Trzeba tu chyba głębokiej pokory, świadomości Boskiej transcendencji i wsłuchiwania się w to, co Duch Święty naprawdę nam mówi tu i teraz, także na temat tradycji, w której tkwimy.

 

Wypowiedź Charlesa Taylora na temat współczesnego chrześcijaństwa dobrze oddaje wielotorowość i skomplikowanie współczesnej sytuacji tej religii. Jego stanowisko wydaje mi się też zdrową reakcją na przesadny moim zdaniem katastrofizm, który jest w gruncie rzeczy wiarą w linearny postęp à rebours. Mowa o „końcu chrześcijaństwa”, a nawet religii w ogóle, tak jak o końcu historii, jest naiwna i  wyraża imperialne pretensje intelektu do panowania nad przyszłością. Tymczasem, jak mawiał Antoni Gołubiew, „zawsze jest inaczej”. Ponadto w sposób oczywisty sytuacja chrześcijaństwa w obecnym świecie stanowi okazję i zaproszenie do powrotu do źródeł i pozbywania się resztek konstantyńskiego balastu, co zrozumieli ojcowie II Soboru Watykańskiego.

Ale żaden powrót do źródeł nie powtarza sytuacji wyjściowej. Tym, co między innymi różni moment narodzin chrześcijaństwa od czasów obecnych, jest pluralizm zarówno ludzkiego, globalizującego się i otwierającego się z konieczności na inne kultury świata, jak i rozproszonego geograficznie, kulturowo i „denominacyjnie” poreformacyjnego chrześcijaństwa. To ten moment Taylor podkreśla najmocniej i on właśnie musi stanowić dla nas źródło uważnego namysłu.

Nie wiem, czy diagnoza Taylora jest w szczegółach w pełni trafna. Pokazuje ona najpierw historyczną zmienność chrześcijańskich obrazów świata, to znaczy w ogóle zmienność tego, co z definicji przekracza czas. Jeżeli chrześcijaństwo podlega historii, to jego rdzeń musi jej podlegać także co do sposobów jego rozumienia. Chciałbym tu powiedzieć o kilku sprawach, do pewnego stopnia niezależnie od samego omawianego tekstu.

            I. Wraz z przemianą obrazu świata pogłębieniu ulega rozumienie wymiaru etycznego chrześcijaństwa, który nic sobie nie robi z hierarchicznej struktury społeczeństwa i Kościoła. Rozumiemy dziś może lepiej niż dawniej, co oznacza spotykanie Chrystusa w „najmniejszych”: absolutny priorytet sprawiedliwości i miłości miłosiernej, które wcale nie domagają się ze strony ludzi etycznych wyznawania chrześcijańskiego credo. Nie można tu wprawdzie mówić o „anonimowym chrześcijaństwie” – to uzurpacja – ale można powiedzieć, że miłosierni są błogosławieni i w tym znaczeniu Chrystusowi. Powinno to przenieść ciężar troski z elementów „pozaetycznych” przede wszystkim na etyczne. Wiąże się to z jednej strony z przypomnieniem adagium Jana Pawła II, że „człowiek jest drogą Kościoła”, z drugiej otwiera możliwość pozbawionego lęków uniwersalizmu i tolerancji. To wcale nie znaczy, że chrześcijaństwo do etyki się redukuje, ale znaczy, że w tym, co nazywamy chrześcijaństwem, musi dokonywać się wciąż hierarchizacja ważności jego składników i przypominanie, o co trzeba kruszyć kopie, a o co się nie musi.

            II. Taylor uważa, że rdzeniem chrześcijańskiej wspólnoty jako takiej jest liturgia, która powinna stanowić o tożsamości Kościoła. Może to i prawda, ale pod warunkiem, że rozumie się to albo jako „ideę regulatywną” pełnej wspólnoty wszystkich chrześcijańskich denominacji, albo jako opis rzeczywistości mistycznej, jakiejś „liturgii eschatologicznej”. Łatwo zapominamy, że Lud Boży nie redukuje się do Kościoła katolickiego – szczególnie w wydaniu zachodnim –  lecz obejmuje wszystkie inne wspólnoty chrześcijańskie, które uważają się, słusznie czy niesłusznie, za Kościoły. Kościoły te mają swoją własną liturgię i różne tradycje, także doktrynalne. Wreszcie nie można zaprzeczyć, że istnieją chrześcijanie, którzy, należąc nominalnie do któregoś z Kościołów, ani nie mogą się z nim w pełni – na przykład z powodów etycznych – utożsamiać, ani nie zamierzają zmieniać denominacji: są to w tym sensie „chrześcijanie bezwyznaniowi”, których wydaje się być coraz więcej. Jeśli chodzi o Kościół katolicki, jednym z powodów tego stanu rzeczy jest nieustępliwe trwanie przy absolutyzacji drugorzędnych elementów „doktryny”, z którymi rozsądni ludzie nie są w stanie się już utożsamiać. Nie można nieustannie stawiać na tym samym planie – planie zakazów i nakazów – spraw istotnych doktrynalnie (bóstwo Chrystusa), moralnych (aborcja) i obyczajowych (celibat, środki antykoncepcyjne). Może to prowadzić ostatecznie do odtrącania całej preskryptywnej strony chrześcijaństwa jako takiej.

Dlatego nie da się uniknąć ponownego namysłu nad tym, co właściwie znaczy być chrześcijaninem – chrześcijaninem, a nie tylko katolikiem czy protestantem.

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...