Narodziny, śmierć i medycyna

Znak 12/2010 Znak 12/2010

Prometejskim marzeniem medycyny, które do dzisiaj ożywia jej wyobraźnię, a niekiedy wręcz eksploduje z potężną siłą, jest nie tylko idea odnowienia człowieka, ale także stworzenie człowieka na nowo.

 

Życie – „chwila jawy”

Chciałbym rozpocząć od przywołania słów Prospera z dramatu Burza Williama Szekspira. Prospero – jak pamiętamy – mówił, że „życie to chwila jawy między dwoma snami”[1]. Gdyby rzeczywiście spojrzeć na życie w ten sposób, to okazałoby się, że ta „krótka chwila” ma wejście i wyjście, ma dwa słupy graniczne, które określają jej początek i koniec. Właśnie o tych dwóch słupach, które w ostatnich dziesięcioleciach bardzo się przesuwają, chciałbym przede wszystkim mówić. Nasze życie, „ta chwila jawy” – jak mówił Prospero – szalenie się wydłużyło. Na przestrzeni ostatnich stu lat każdemu z nas przydano blisko trzydzieści lat życia. To fantastycznie dużo! To wydarzenie bezprecedensowe w skali całej historii ludzkości.

Jak do tego doszło? Bez wątpienia stało się to za sprawą wielkich osiągnięć biologii i medycyny. Wystarczy wspomnieć znakomite postępy farmakologii, a więc wprowadzenie szeregu nowych leków, które niemal całkowicie wyeliminowały pewne choroby. Pamiętam, że kiedy kończyłem studia w Krakowie, to przy ulicy Kopernika znajdowała się duża, osiemdziesięciołóżkowa klinika, która nosiła nazwę Klinika Wad Serca. Jako studenci wyższych lat widzieliśmy, że co trzeci, co czwarty pacjent cierpiał z powodu wad serca, najczęściej były to wady poreumatyczne. Problem ten został całkowicie rozwiązany za sprawą penicyliny. Wprawdzie zdarzają się dziś wady serca u osób starszych, ale są one, po pierwsze, dużo rzadsze, po wtóre zaś mają zupełnie inne podłoże. W podobny sposób odeszła także kiła i wiele innych chorób. Niestety, pojawiły się także nowe. Mamy to wyjątkowe szczęście, że w naszej części Europy, w tym także w naszym kraju, nie rozwinęła się epidemia wirusa HIV. Pamiętajmy jednak, że w innych miejscach na świecie to wciąż problem zasadniczy, który szerzy się na wielką skalę. Pojawiły się ponadto nowe choroby wirusowe: zapalenie wątroby typu B i C, a także szereg innych schorzeń przypisywanych wirusom, choć ich rola nie jest udowodniona. Mówiąc o postępie, pamiętajmy o reanimacji, która przed pięćdziesięciu laty nie istniała prawie w ogóle, intensywnej terapii, a przede wszystkim – o profilaktyce. Warto sobie uświadomić, że śmiertelność z powodu chorób serca, które, obok nowotworów, są jedną z dwóch najczęstszych przyczyn zgonów, zmniejszyła się na przestrzeni ostatnich pięćdziesięciu lat o 68%, a więc o około dwie trzecie. To fenomenalne wyniki! Oznacza to także, że wiek zachorowań znacząco się opóźnił. Jeśli ludzie umierają na te choroby, to umierają dopiero po siedemdziesiątce czy osiemdziesiątce.

Medycyna rozwija się dziś bardzo dynamicznie, z czego zaczęto zdawać sobie sprawę już przed pięćdziesięciu laty W 1960 roku dziekan Harvardu zwrócił się do swoich studentów, którzy kończyli studia medyczne, w taki sposób: „Moi Drodzy, w tym momencie, w dniu, w którym wręczamy Wam dyplomy, mogę zdradzić Wam pewną tajemnicę: połowa tego, czego Was uczyliśmy przez ten długi czas, okaże się po piętnastu latach zupełną, bezużyteczną bzdurą. Co gorsze, nie wiemy, która to będzie połowa”. Tak to właśnie jest z medycyną.

Prometejski sen medycyny

Jeśli jednak medycyna zmienia się tak szybko, to można by zapytać, czy jest w niej jakiś constans, jakiś element stały, coś, o czym zawsze śniła, co wydawało się jejszczególnie ważne. Sądzę, że prometejskim marzeniem medycyny, które do dzisiaj ożywia jej wyobraźnię, a niekiedy wręcz eksploduje z potężną siłą, jest nie tylko idea odnowienia człowieka, ale także stworzenie człowieka na nowo. O tym marzył przecież Paracelsus – wielki szesnastowieczny lekarz, który miał uleczyć osiemnastu królów, od których odstąpili wszyscy inni medycy. Paracelsus uważał, że ukoronowaniem medycyny stanie się homunkulus – mały człowieczek powstały w probówce, którego stworzenie przypieczętuje ostateczną dominację człowieka nad porządkiem natury. Homunkulus, jak twierdził ten niemiecki medyk, miał powstać z nasienia męskiego chowanego w cieple przez czterdzieści dni. Podobną ideę spotykamy w drugiej księdze Fausta Goethego. Tym razem ów mały człowieczek powstaje za sprawą Mefistofelesa w bajecznym laboratorium Wagnera. Goethe zachwycał się homunkulusem, który miał znać sprawy zakryte dla umysłu ludzkiego. W judaizmie również odnajdujemy koncepcję stworzenia człowieka na nowo. Tym razem chodzi o postać golema, istoty ulepionej z gliny i powołanej do życia za pomocą odpowiednich kombinacji liter alfabetu hebrajskiego, nierzadko zapisywanych na jego czole. Koncepcja homunkulusa, wbrew pozorom, nie jest ideą czysto abstrakcyjną, lecz wiedzie nas – w pewnym sensie – do bardzo konkretnego zagadnienia, z którym spotykamy się dzisiaj i które szerzej omówi prof. Zoll. Otóż pierwszego człowieka w probówce otrzymano w 1978 roku w Anglii za pomocą zapłodnienia pozaustrojowego in vitro. Dziś, jak wiemy, jest to sprawa, która stanowi przedmiot wielu dyskusji. Z punktu widzenia biologii jest to jednak zagadnienie stosunkowo proste.

Proces zapłodnienia in vitro polega na tym, że od kobiety pobiera się jajeczko, które następnie łączy się w warunkach laboratoryjnych z plemnikiem męskim. Najpierw trzeba jednak wzbudzić u kobiety owulację poprzez systematyczne podawanie przez kilkanaście dni hormonów gonadotropowych, które pobudzają jajeczkowanie. Wydaje się – na podstawie doświadczeń trzydziestu kilku lat, jakie mijają od pierwszego udanego zapłodnienia in vitro – że hormonalna stymulacja jajeczkowania jest stosunkowo bezpieczna. Należy jednak pamiętać, że szpikowanie silnymi hormonami nigdy nie pozostaje w pełni bez konsekwencji, ponieważ nie jest zgodne z naturą. Niemniej w tym przypadku nie ma to bardzo negatywnych skutków dla organizmu. W momencie, gdy dochodzi do wzmożonej owulacji, ginekolog zaczyna monitorować ten proces za pomocą ultrasonografii, dzięki czemu dokładnie wie, kiedy i w jakiej ilości owule, czyli jajeczka, zostają wyprodukowane. Następnie, gdy jajeczek jest wystarczająco dużo i wydają się dojrzałe, lekarz pobiera je wraz z płynem folikularnym, transwaginalnie, a następnie in vitro, czyli w probówce albo szalce, dodaje do plemników. Dzisiaj coraz częściej wprowadza się plemniki do jajeczka za pomocą cieniuteńkiej sondy albo kaniulki. Są to dwa sposoby połączenia komórki żeńskiej i męskiej, przy czym ten drugi zaczyna obecnie dominować. Zapłodniona komórka zostaje następnie ulokowana w macicy kobiety. Szansę udanego porodu dziecka poczętego w ten sposób oblicza się obecnie na 28%. Aby zatem poprawić ten współczynnik, lekarz podejmuje często decyzję – w Stanach Zjednoczonych jest to niemal powszechne – by wprowadzić do jamy macicy dwa albo trzy zarodki i w ten sposób zwiększyć prawdopodobieństwo ich implantacji, zagnieżdżenia i rozwoju. Tym samym jednak zwiększa się też prawdopodobieństwo ciąży wielokrotnej, a więc bliźniaczej lub nawet trojaczej. Zabieg zapłodnienia in vitro stosuje się najczęściej wtedy, gdy rodzice nie mogą począć dziecka w sposób naturalny. Powody są znane: jest to albo niedrożność jajowodów, albo – coraz częściej – wykrywane od wielu lat powody ze strony męskiej, a więc różne braki partnera.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...