Stara miłość nie rdzewieje

Tygodnik Powszechny 1/2011 Tygodnik Powszechny 1/2011

Piotr Mucharski: O co właściwie chciałbyś mnie zapytać? Przecież wiesz wszystko...



Dostrzegałeś wówczas wątek katolickości „Tygodnika”?

Ano, dostrzegłem go dzięki kardynałowi Franciszkowi Macharskiemu, który odwołał ze stanowiska asystenta kościelnego „Tygodnika” świętego człowieka, ks. Andrzeja Bardeckiego. Powód: na sąsiadujących stronach znalazły się list kardynała i artykuł krytyczny wobec prezydenta Lecha Wałęsy... Dawało do myślenia, niestety.

Ale przede wszystkim, było tu kilku księży z darem iście prorockim, a każdy z nich był weń wyposażony na swój niepowtarzalny sposób. Taka trójka: Bardecki, Musiał, Tischner... Wolni ludzie. Myślałem wtedy, że stanowią księżą krajową próbkę reprezentatywną. No i jeszcze ten Boniecki w Watykanie, niedosiężna postać.

Spotkaliśmy się tam przecież...

Ale to już było po Twojej asystenturze w „Tygodniku”, kiedy wróciłeś do redakcji po odwołaniu ks. Bardeckiego. Ależ miałeś zdumione spojrzenie! Jak gość z kosmosu. Przybył z misją pokojową, a tu go rzucają na linię frontu wojny. Religijnej... Jedni trąbią o państwie wyznaniowym, inni – o Polaku-katoliku.

Cieszyłem się już z tego powrotu, bo do pracy w Watykanie trzeba mieć jednak specjalne powołanie – chęć, żeby wspinać się po tych stopniach służby Kościołowi... Poznałem tam wielu wspaniałych ludzi, ale ogólny klimat, zwłaszcza polskie środowisko, odstręczało mnie, wolałem pozostawać od tego daleko. W związku z tym nieoceniony o. Hejmo przypisywał mi w donosach pychę i zarozumiałość. Chciałem się stamtąd wydostać z honorem i tak się zbiegło, że kard. Macharski po rozmowie, w której mu zakomunikowałem, że przecież skoro nie ma już w Polsce cenzury, to co będę dalej robić w Watykanie, powiedział: „pomyślę o tym”. Potem do Papieża przyjechał Jacek Woźniakowski i mówił, że byłoby dobrze, gdybym wrócił do „Tygodnika”. Te dwa wydarzenia nastąpiły niezależne od siebie.

To było dla mnie jak wyzwolenie. Przyjechałem zresztą do zupełnie innego „Tygodnika” niż ten, który znałem – do „Tygodnika” w wolnej Polsce.

Zacząłeś żałować, że może lepiej jednak było zostać w Watykanie?

Nie, taka myśl nie zaświtała mi ani przez moment. Wiedziałem, że obowiązuje tu inny sposób myślenia i działania niż kiedyś. Nastawienie było dość bojowe. Pamiętam, że Jerzy Turowicz chciał, żebym na podstawie doniesienia „Gazety Wyborczej” napisał o jakimś księdzu, który zdewastował cmentarz żydowski. Było to tak dziwne, że zacząłem się dowiadywać, co tak naprawdę się stało. I okazało się, że ksiądz nie zniszczył, ale odnowił ten cmentarz. Więc czasami rzucaliśmy się na sprawy, z których wychodził nie najlepszy wizerunek Kościoła, co nam zresztą Papież wypomniał w głośnym liście na 50-lecie „TP”.

Ale niezależnie od wszystkiego zawsze czułem się tu u siebie. Moja relacja z Wiślną nigdy nie była zerwana: jako studiujący we Francji, potem pracujący we Włoszech, miałem ten jeden punkt odniesienia, miejsce, gdzie byłem u siebie – „Tygodnik”.

Nigdy też nie przyszło mi na myśl – nie było to zresztą przedmiotem moich ambicji – żeby zostać następcą Turowicza. To był trudny moment, nie dlatego, że niespodziewanie wysoko się wspiąłem, ale że dostałem propozycję objęcia stanowiska, do którego nigdy się nie przygotowywałem. Gdybym miał napisać vademecum redaktora naczelnego, byłbym w kropce – chociaż napisałem takie vademecum dla generała zakonu, kiedy sam piastowałem tę funkcję.

No tak, przypomnijmy, że po paru latach Twój zakon wybawił Cię od polskich wojen i znowu pojechałeś do Rzymu, tym razem jako głowa zakonu marianów.

Czym się różni bycie naczelnym od bycia takim generałem?

Struktura w zakonie jest jasna i precyzyjna. Jest też żelazny punkt odniesienia – prawo kościelne, które wiele sytuacji dokładnie przewiduje. Do generała należy więc głównie inspirowanie współbraci.

A funkcja naczelnego? Nad tym trzeba się zastanawiać. Pamiętam Turowicza, który nie zarządzał, nie dyrygował, nawet bardzo rzadko komuś polecał napisanie czegoś konkretnego. On miał wizję „Tygodnika” i zhierarchizowanych wartości. Wspierał ludzi w realizacji ich pomysłów. Jak mógł, sam pracował, w czym był zresztą genialny – zobaczyłem to na synodzie biskupów w Rzymie, gdzie się pojawił. Widziałem, jak rozmawiał z ludźmi, łapał ich, był dziennikarzem. Ale porządek w jego myśleniu... Ostatnia korespondencja była znakomitym podsumowaniem gigantycznego materiału, tysięcy stron, setek wystąpień. Najwyższa jakość. Więc jako autor był również bardzo ważny.

Wiesz o tym, że wysunął Twoją kandydaturę na naczelnego, bo się dowiedział, że są młodzi w „Tygodniku”, którzy chcieliby właśnie Ciebie? Jakoś się po nas tego nie spodziewał.

Tak, wspomniał o tym.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...