Stara miłość nie rdzewieje

Tygodnik Powszechny 1/2011 Tygodnik Powszechny 1/2011

Piotr Mucharski: O co właściwie chciałbyś mnie zapytać? Przecież wiesz wszystko...


Bycie księdzem-dziennikarzem to godzenie niemalże sprzecznych zawodów. Ksiądz jest od Dobrej Nowiny, a zadanie dziennikarza to serwowanie nowin złych – nie okłamujmy się. Klasyczny przykład tego dylematu to sprawa abp. Paetza: wahałeś się długo, czy się nią zająć. I były na Ciebie naciski z bardzo wysoka, żeby nie...

Samo wydarzenie było bardziej przykre i bolesne. Jako dziennikarz nie miałem wcześniej do czynienia z taką sprawą. Kiedy decydowałem o publikacji wywiadu z ks. Tomaszem Węcławskim, grożono mi wprost odebraniem „Tygodnikowi” przymiotnika „katolicki”. Odpowiedziałem, że za tę publikację odpowiadam wyłącznie ja i to mnie mogą ukarać, bez stosowania odpowiedzialności zbiorowej. Nie, nie miałem w tej kwestii cienia wątpliwości...

W takich sytuacjach niebywałym bogactwem „Tygodnika”, którego na pewno nie zmarnujecie, jest przyjaźń wielkich, mądrych ludzi Kościoła. „Tygodnik” ma sojuszników, którzy rozumieją, o co w tym wszystkim chodzi. No i umie się ustrzec sensacyjności, rzucania się na niesprawdzone nowinki, czego pełno w prasie zachodniej. Jesteśmy w takiej dobrej sytuacji, że trafił nam się na TE sprawy dobry papież. Ostatnie przemówienie Benedykta XVI do Kurii Rzymskiej jest wstrząsające.

TE sprawy – czyli jakie?

Te, które pobożny wierny chciałby ukryć, nie mówić o nich publicznie. Np. pedofilia księży. Odsyłam do wspomnianego przemówienia: z niezwykłą mocą i dramatyzmem Papież mówi, że miłość, która nie pozwala nikogo ukarać, to nie jest miłość. Że potrzebna jest wielka surowość. Coś w mentalności kościelnej, od góry przynajmniej, się zmienia. To jest opatrznościowe. Ale nie można wyskakiwać przed Papieża, tylko śledzić, czego on uczy.

Wracając jednak do pytania – jak widzisz wątek związany z tym, że „Tygodnik” to pismo nie tylko społeczno-kulturalne, ale też katolickie?

Że jest katolickie, a nie kościelne – niby wszyscy o tym wiedzą, ale niewielu pamięta. I oczywiście spodziewam się, że będzie to aspekt najbardziej iskrzący i kwestionowany – choć może nie, bo po takich choćby głosach, jak list ojca Wiśniewskiego, widać, że w debacie publicznej zaczyna się...

Inny ton...

...właśnie.

Może jest to przyswajalne także dzięki naszej wieloletniej pracy?

Może. A może – pomimo.

Problem w tym, że wydarza się to od ekscesu do ekscesu. Ostatnio za sprawą nieoczekiwanego ekscesu politycznego: po katastrofie smoleńskiej nagle najbardziej nabrzmiałym problemem okazał się Kościół w polityce. Owszem, byli tacy, którzy to prorokowali, ale zwykle pukano się wtedy w czoło.

Sądzę więc, że z „Tygodnikiem” i Kościołem będzie tak jak do tej pory. Sam najlepiej wiesz, jak to wygląda.

Szczegółowy problem dotyczy Radia Maryja. Kiedy tu przyszedłem, panował wówczas zwyczaj odszczekiwania się przez nas Radiu. Gdy nas huknęli – reagowaliśmy. To do niczego nie prowadziło. Byłem za tym, że jeżeli pisać o Radiu Maryja, to tylko o tym, co dotyczy istoty rozumienia miejsca Kościoła w świecie, bo tu tkwi największa różnica między perspektywą naszą a ich. Wizja Radia Maryja jest w moim przekonaniu niebezpieczna, bo ustawia Kościół w kategoriach oblężonej twierdzy. Nie „idźcie na cały świat”, lecz „strzeżcie się zła, które was oblega”.

Poza tym Radio Maryja jest często pierwszym, a bywa, że jedynym skojarzeniem z polskim Kościołem. Przesłania wszystko.

Niestety, to już się stało. A jest to skojarzenie dla wielu ludzi odpychające od Kościoła tak dalece, że zdarzają się tacy, którzy odtrącają „Tygodnik” dlatego, że w podtytule ma słowo „katolicki”. Uznają, że wobec tego musi być pismem radiomaryjnym...

Nie po raz pierwszy w jego historii. Pamiętam opowieść o spotkaniu Jerzego Turowicza z tuzami warszawskiej liberalnej inteligencji w latach 60. Bardzo życzliwe, ale z jednym zastrzeżeniem: „Piszcie za nas i w naszym imieniu, ale my do was pisać nie możemy, bo jesteście pismem katolickim”. Czyli w domyśle – według ówczesnej nomenklatury – wstecznym. Z tej perspektywy widać, jak przełomowym gestem była obecność na łamach Antoniego Słonimskiego. On dał znak, że jednak wolno. Na początku lat 90., w czasach „pierwszej wojny religijnej”, Czesław Miłosz opublikował tekst „Dlaczego piszę do »Tygodnika«”, który był odpowiedzią na pretensje pewnej pani, że śle teksty na te czarne łamy. Coś podobnego może nas czekać obecnie. Wiesz przecież, że wierzący nie mają monopolu na zabobony i bywają też bardziej sceptyczni od niewierzących.

Moje zainteresowania są przede wszystkim kulturalne i filozoficzne. Z tej sfery wyczytuję, co się w świecie święci. Debiutowałem na łamach jako recenzent filmowy, ale do pisania mam podejrzliwy stosunek. Wymyśliłem sobie nawet alibi: że pisać to każdy głupi potrafi, a umiejętność przeprowadzenia rozmowy to już rzadki dar. Trzeba wydobyć coś z rozmówcy, a potem jeszcze to napisać. Dwa w jednym!

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...