„Nigdy” niewiele znaczy

Przewodnik Katolicki 2/2011 Przewodnik Katolicki 2/2011

Opowiesz dziecku o śmierci? Jak ją opiszesz? Może w ogóle nie chcesz poruszać z nim „takich” tematów? A co się stanie, jeśli będziesz musiał?

 

Najpierw był telefon. – W naszym małym hospicjum w ubiegłym roku zmarło sporo młodych rodziców, którzy zostawili swoje dzieci. W innych hospicjach jest podobnie. Napiszmy o tym – usłyszałem w słuchawce znajomy głos szefa Puckiego Hospicjum Domowego pw. św. Ojca Pio.

Zaledwie kilka miesięcy wcześniej długo rozmawiałem z ks. Janem Kaczkowskim o śmierci i dobrym umieraniu. Ja z pozycji dziennikarskiego „barbarzyńcy w ogrodzie”, on – kapłana, teologa moralnego, człowieka, który doprowadza ludzi do klamki ich ostatnich ziemskich drzwi. Już wtedy czułem, że ta rozmowa musi mieć swoją kontynuację, że wiele tematów pozostało niedopowiedzianych, a jeszcze więcej niewysłowionych.

Pacjenci hospicjum, owszem. Ale ich dzieci? Nie, o tym jakoś nigdy nie pomyślałem.

Przecież ci tłumaczyłem

Porzućmy już na starcie nasze dorosłe wyobrażenia dotyczące żałoby. W przypadku dzieci to jedynie zbędny balast, który kompletnie zaciemnia obraz ich sposobu przeżywania śmierci najbliższych. – Kiedy my, jako dorośli, skupiamy się na własnej traumie, wydaje nam się, że dzieci muszą odczuwać ją w taki sam sposób. A to poważny błąd. Dzieci potrzebują specyficznej, dostosowanej do swego poziomu, fachowej opieki psychologicznej – tłumaczy ks. Kaczkowski. Taka pomoc jest tym bardziej potrzebna, im mocniej dorośli tkwią w swojej traumie. Zbyt często bowiem dzieci odczuwają podwójne osamotnienie. I to nie tylko dlatego, że rodzic po śmierci współmałżonka ma dla nich mniej czasu, przejmując na siebie wszystkie obowiązki, które do tej pory rodzice dzielili między sobą. O wiele poważniejszy problem to głębia małżeńskiej traumy, która sprawia, że żyjący zamyka się w sobie, pogrąża w żałobie i przestaje w ogóle przytulać dzieci.

Tymczasem one przeżywają śmierć najbliższych po swojemu, po dziecięcemu. Najmłodsze z nich odczuwają stratę rodziców bardzo dosłownie, somatycznie. Reagują płaczem, nocnym moczeniem, sennymi koszmarami, problemami z łaknieniem, nadmiarowym snem czy hiperkontrolą emocji. Niedostatek czułości to dla maluchów źródło olbrzymich cierpień. Trudno wymagać od nich w takiej sytuacji racjonalnych zachowań.

Przerażony rodzic wsłuchuje się więc często ze ściśniętym sercem w dziecięcy płacz i wołanie: „Mamo, mamo, ja chcę do mamy!”, „Przyjdź do mnie, mamo!”, „Gdzie jesteś, mamo?”. A przecież dosłownie kilka chwil wcześniej, przez wiele minut tłumaczył dziecku, że mama umarła. I wydawało mu się wówczas, że został dobrze zrozumiany. – Tego rodzaju reakcja jest zupełnie normalna. Dziecko przyzwyczaiło się, że mama przychodziła do tej pory na każde jego zawołanie. I to zawsze działało. Potrzeba czasu, często kilku tygodni, by dziecko zrozumiało, że to nie przynosi żadnych efektów – mówi ks. Jan.

Nie powinniśmy także dziwić się, że po tym okresie maluch przestanie w ogóle rozmawiać i wspominać o zmarłym rodzicu. Zanim jednak powiemy „co za paskudny, niewdzięczny dzieciak ”, zastanówmy się, dlaczego tak się dzieje. Otóż, powodem takiego zachowania nie jest wcale brak wrażliwości, miłości czy krótka pamięć, ale naturalna reakcja obronna – wyparcie ze świadomości postaci matki, aby nie przysparzać sobie większych cierpień.

Odchodzenie bajkowe

Dzieci bardzo długo nie potrafią zrozumieć, czym tak naprawdę jest śmierć. Te nieco starsze, u których dopiero zaczyna wykształcać się myślenie abstrakcyjne, pojmują odchodzenie w kategoriach trochę bajkowych. – Nie wolno do nich mówić symbolami czy eufemistycznymi sformułowaniami w stylu „twój tata odszedł”, „twoja mama odeszła”, no bo jeśli odeszli, to przecież wrócą – mówi ks. Kaczkowski, przypominając także, że kilkuletnie dzieci nie mają wykształconego poczucia czasu. – Dla nich takie słowa jak „na zawsze” albo „nigdy” tak naprawdę niewiele znaczą. Dla dziecka „na zawsze” można ewentualnie oddać gumę do żucia – przypomina szef puckiego hospicjum.

Dzieci potrzebują więc konkretnej informacji, opisującej śmierć w sposób dosłowny. Zatem jeśli ktoś umarł, oznacza to, że jego serce nie bije, krew nie krąży, ciało robi się zimne. Zmarły wygląda tak jakby spał, ale nie śpi, bo nie żyje – nie rusza rękami, nie rusza nogami i już nigdy nie będzie nimi ruszał. – Zdaję sobie sprawę, że z perspektywy osoby dorosłej wygląda to dosyć makabrycznie. Szczególnie biorąc pod uwagę nasz lęk przed śmiercią i traktowanie jej jako tematu tabu. Ale dzieci potrzebują właśnie takich dosłownych fenomenów śmierci – przekonuje ks. Kaczkowski.

Doświadczenie jednorazowe

Zdaniem psychologów najtrudniejszy dla dziecka, z punktu widzenia żałoby, jest wiek, kiedy zaczyna ono pełniej wykorzystywać myślenie abstrakcyjne – a więc pierwsze trzy, cztery lata szkoły podstawowej. Dla 7–10-latka moment, w którym uświadamia sobie, że już nigdy nie zobaczy najbliższej osoby, jest o wiele bardziej szokujący niż dla człowieka dorosłego. Dziecko nie ma bowiem doświadczenia odchodzenia, tracenia. Nie zna pojęcia „czasu leczącego rany”, a takie kategorie jak „za dziesięć lat”, „za dwadzieścia lat” to dla niego niezwykle odległa, niemal nierealna perspektywa. Ba, nawet dla nastolatka doświadczenie straty jest zaledwie jednorazowym przeżyciem.

W rezultacie dziecko reaguje często na śmierć rodzica w sposób niekontrolowany: agresją, złością, złym zachowaniem, problemami w nauce, albo przeciwnie – nadmierną hałaśliwością, przesadną wesołością czy skłonnością do zabawy. – My, dorośli, często wbijamy dziecko w kolejną traumę, krzycząc na nie, że nie przeżywa żałoby tak, jak byśmy chcieli. I niepotrzebnie wołamy: „ty smarkaczu, matka ci umarła dwa tygodnie temu, a ty jak się zachowujesz?!” – kręci głową ks. Kaczkowski, wyjaśniając, że tym samym po raz kolejny popełniamy błąd w postaci przykładania do dzieci miar naszej dorosłej żałoby.

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...