Avatar, czyli zamiana dusz

Przewodnik Katolicki 3/2011 Przewodnik Katolicki 3/2011

70-latka rodzi bliźniaki, „dobra śmierć” wstrzykiwana jest z punktualnością szwajcarskiego zegarka, a Chaplin grywa u Spielberga. Jak to mówią Chińczycy? Obyś żył w ciekawych czasach?

 

Wszystko to odbywa się przy coraz bardziej absurdalnych łamańcach prawnych. Spójrzmy choćby na szwajcarskie prawo. Kraj Kantonów zezwala na tzw. wspomagane samobójstwo (czyli pomoc innej osoby w pozbawieniu kogoś życia „na życzenie”), a jednocześnie zakazuje przeprowadzania eutanazji. Gdzie tu sens? Gdzie dawna logika rzymskiego prawodawstwa? Szwajcarskie prawo przypomina dziś dziurawy ser, z którego tak słynie ten kraj. Owe luki w prawie pozwalają na bujny rozkwit „turystyki śmierci”, której niesławnym symbolem stała się miejscowa „klinika” Dignitas.

Trzeba zresztą przyznać, że oszczędni, schludni, miłujący pokój i uporządkowany tryb życia Szwajcarzy przeistoczyli się w ostatnich latach w prawdziwych chorążych światowego ruchu „humanitarnego postępu”. Najpierw przegłosowali w ogólnonarodowym referendum aborcję, potem związki homoseksualne, a teraz zupełnie poważnie zastanawiają się nad możliwością zniesienia zakazu związków seksualnych między osobami należącymi do tej samej rodziny.

Niemożliwe? Ależ tak! Kilkanaście dni temu tamtejszy rząd federalny zapowiedział rozpoczęcie prac dotyczących depenalizacji kazirodztwa. Inicjatorką projektu jest minister sprawiedliwości Simonetta Sommarugi z Partii Socjaldemokratycznej. Jej zdaniem zakaz związków kazirodczych uderza w „ludzką autonomię”. 

Szwajcarski rząd nie zamierza przy tym przejmować się negatywnymi opiniami ze strony Kościoła i chadeckiej opozycji, przypominającymi, że kazirodztwo jest nie tylko naganne moralnie, ale grozi poważnymi komplikacjami medycznymi w przypadku urodzenia potomstwa z takiego związku. Minister Sommarugi twierdzi jednak, że  cały problem jest wybitnie „marginalny”.

Śmierć to pryszcz

Dwadzieścia lat temu upadł komunizm – system, który jak chyba żaden inny przyczynił się do odhumanizowania i zdegenerowania człowieka w myśl nieśmiertelnego hasła Majakowskiego „Jednostka – zerem, jednostka – bzdurą”. Wraz z upadkiem muru berlińskiego zaczęto jednak głosić radykalne odejście od wszelkiej inżynierii społecznej. Jednocześnie postulowano konieczność zwrócenia się w kierunku metafizycznej cząstki człowieczeństwa (dla przypomnienia – w 1991 r. Krzysztof Kieślowski nakręcił przejmujące Podwójne życie Weroniki).

Dziś jednak Hollywood szykuje się do technologicznego skoku, który prawdopodobnie definitywnie pogrąży jedno z ostatnich sacrum uznawanych jeszcze przez ludzkość: godną pamięć o zmarłych. W planach wielkich twórców i speców od efektów specjalnych jest bowiem komputerowe ożywianie dawno zmarłych filmowych gwiazd i obsadzanie ich w zupełnie nowych produkcjach kinowych. Dziennik „Rzeczpospolita” poinformował niedawno, że wpływowy reżyser i producent filmowy George Lucas skupuje już nawet prawa do wizerunków najsławniejszych  aktorów w historii kina. Na pierwszy ogień mają pójść podobno Orson Welles i Barbara Stanwyck. Od dawna zresztą twórcy filmowi na potęgę odmładzają aktorów, bo  komputerowy „przeszczep twarzy”, usunięcie zmarszczek czy wyprostowanie starczej sylwetki to dziś dziecinna błahostka.

Czy zatem istnieją jeszcze jakiekolwiek granice odwiecznej ludzkiej „zabawy w Pana Boga”? Czy to, co nas dzisiaj dziwi i bulwersuje, za dwadzieścia lat będzie jedynie przestarzałą śmiesznostką? Archaicznym konglomeratem sentymentalnych reminiscencji przemielonych z resztkami człowieczeństwa? Z przerażeniem odpowiadam: tak, tak właśnie myślę.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...