Rzeczy pierwszorzędne

Tygodnik Powszechny 4/2011 Tygodnik Powszechny 4/2011

A gdyby tak uwolnić się od balastu kościelnej tradycji i zacząć żyć Ewangelią tak, jak żyły nią pierwsze wspólnoty chrześcijan?


Porządek

Stwierdzenie, że w tradycji wiary, w wielkim dziedzictwie, które wygenerowała recepcja Dobrej Nowiny, wszystko jest jakoś cenne i potencjalnie pożyteczne, nie może być mylone ani z tezą, że wszystko jest absolutnie niezbędne, ani ze stwierdzeniem, że wszystko jest jednakowo ważne.

Na przykład niektóre formy wyrazu wiary są bardzo mocno związane z kulturą, językiem, obrazowaniem czasów, w których powstały. I kiedy na mocy konserwacyjnej siły tradycji przeniesione zostają o dwa, trzy, dziesięć pokoleń – przestają być zrozumiałe, nośne, a tym samym w istocie użyteczne jako nośniki doświadczenia.

Wystarczy pomyśleć o tekstach wielu – skądinąd szacownych – pieśni kościelnych. Żeby mogły być nośnikami Dobrej Nowiny, trzeba najpierw wytrenować słuchacza w rozumieniu staropolszczyzny... Przykłady można mnożyć prawie w nieskończoność. Zresztą nie dotyczy to tylko form wyrazu wiary. Także pośród samych treści wiary, nawet istotnych, możemy wciąż rozróżniać te, które są bliższe rdzeniowi ewangelii, i te, które są mniej decydujące dla naszego zbawienia („Dekret o ekumenizmie” Soboru Watykańskiego II mówi wręcz o „porządku czy »hierarchii« prawd nauki katolickiej”!).

O ile zatem naiwnością jest wzdychanie za „czystą” i „prostą” Dobrą Nowiną, o tyle poważnym błędem (indukującym w istocie takie westchnienia) jest zaniedbywanie nieustannego odróżniania w olbrzymim dziedzictwie kościelnej tradycji tego, co ma bezpośredni związek z twardym rdzeniem chrześcijańskiego doświadczenia, co stanowi esencję ewangelii, od rzeczy drugo-, trzecio-, dziesiątorzędnych. Hierarchia pomiędzy nimi nie jest bowiem ani na pierwszy rzut oka czytelna, ani też raz na zawsze zagwarantowana. Wydaje się wręcz, że podlega procesom zbliżonym do wolnorynkowych – z konkurencją, potężną rolą reklamy i olbrzymim znaczeniem mód... Chyba tym, między innymi, należy tłumaczyć łatwość, z jaką zdarza się chrześcijanom koncentrować na rzeczach niepierwszorzędnych – jak choćby święcenie pokarmów w Wielką Sobotę.

Rozliczenie

Jeśli zatem nie chcemy dopuścić do zepchnięcia w cień istoty Dobrej Nowiny, powinniśmy od czasu do czasu odpytywać samych siebie ze znaczeń form wyrazu naszej wiary, z kształtu naszej liturgii, z treści naszych prywatnych i wspólnotowych modlitw, ze zrozumiałości języka, którym ewangelię opowiadamy, z hierarchii treści, które – od indywidualnego świadectwa po nauczanie biskupów – głosimy.

Szczególne zadanie spoczywa tu oczywiście na pasterzach i teologach, których zadaniem jest wysyłanie od czasu do czasu sygnałów na temat tego, co w Kościele przynależy do istoty. I bicie na alarm, ilekroć na szwank narażona będzie zrozumiałość, czytelność głównego przekazu Dobrej Nowiny. Katolicyzm słusznie przywiązany jest do tradycji, ale musi uważać, aby nie przeobraziła się ona w bezrefleksyjne czczenie pamiątek przeszłości. Tradycja służy temu, by Kościół żył doświadczeniem zbawienia. Nie jest dobrze, gdy przekształca się w muzeum.

Każde pokolenie chrześcijan stoi zatem przed zadaniem pewnego rozliczenia się z przeszłością, z kształtem kościelnego życia, które odziedziczyło. Chodzi o jego reinterpretację, a jeśli trzeba, również oczyszczenie z przygodnych naleciałości.

Jeśli się tego zaniedba, to nie tylko nie ochroni się tradycji, lecz, paradoksalnie, pokusa, by ją odrzucić, będzie się wzmacniać. Bezruch w Kościele jest groźniejszy dla jego dziedzictwa niż reforma. Bo im bardziej elementy piąto- i dziesiątorzędne będą wypełniać centrum naszego kościelnego życia, tym bardziej będziemy tęsknić za prostotą, za kilkoma intuicjami, którymi można owinąć codzienność.
 

Spory

Oczywiście, takie rozliczanie się z przeszłością, z tradycją wiary i życia Kościoła jest zadaniem niezwykle trudnym nie tylko dlatego, że czasem trudno określić jasno znaczenie, wagę jakiegoś elementu. Sprawa jest delikatna także dlatego, że zawsze istnieje niebezpieczeństwo urażenia czyjejś wrażliwości indywidualnej czy wspólnotowej.

Zatem nie wystarczy powiedzieć: to jest ważne, a to nie; albo administracyjnie dokonać „czystki”. Chodzi jeszcze o wskazanie racji – na przykład poprzez cierpliwe wyjaśnianie teologicznych, historycznych, kulturowych, językowych powodów, dla których coś uznajemy za zdezaktualizowane.

Tutaj oczywiście pojawia się pole dla debaty, dla sporów, których uniknąć się nie da. Nieraz zdania na temat tego, co należy zachować, a z czego zrezygnować, będą podzielone. Jednak nie można tego zadania zaniedbywać tylko po to, żeby zachować święty spokój. Bo cena zań płacona może być ogromna – aż po przykrycie Dobrej Nowiny elementami prowadzącymi dokładnie w przeciwnym kierunku.

Marzenie

Na koniec proponuję, żeby jednak nie rozstawać się zupełnie z marzeniem o czystym, ewangelicznym chrześcijaństwie. To marzenie bez wątpienia naiwne. Ale warto je zachować, bo ma moc przypominania nam o tym, że istnieje pewien rdzeń chrześcijaństwa, który da się opowiedzieć w parę godzin, choćby w drodze z Katowic do Warszawy; podstawa naszego rozumienia Boga i świata w Chrystusie, który do nas przyszedł, którą da się zawrzeć na kilkudziesięciu stronach. Zatem da się nauczyć chrześcijaństwa bez pięcioletnich studiów teologicznych. Da się nauczyć żyć doświadczeniem chrześcijańskim bez konieczności poznawania całej historii teologii, bez studiowania kilkudziesięciu tomów historii Kościoła. Dobrze jest to sobie czasem przypomnieć, choćby marzeniem.

Ks. Grzegorz Strzelczyk (ur. 1971) jest doktorem teologii, zajmuje się dogmatyką, zwłaszcza chrystologią. Na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Śląskiego pełni funkcję prodziekana. Opublikował m.in. książkę „Teraz Jezus”. Prowadzi własną stronę internetową: www.strzelczyk.edu.pl
«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...