Wobec przeszłości

Tygodnik Powszechny Tygodnik Powszechny
Nr 7/2011

Do księgarń trafia książka Romana Graczyka „Cena przetrwania? SB wobec Tygodnika Powszechnego”. Chyba żadne środowisko, które funkcjonowało legalnie w PRL-u i prowadziło w tamtych czasach legalną, publiczną działalność, nie wykonało takiej pracy nad własną przeszłością jak środowisko „Tygodnika”. Płacąc zresztą za to także swoją cenę...

Rocznicowy portret ukazał się w „Tygodniku” na początku października 2005 r. Nie było w nim mowy o tym, że Mieczysław Pszon był zarejestrowany jako TW – bo być nie mogło: informacje od syna były sprzeczne, a czasu na zbadanie sprawy za mało. Zresztą nawet koledzy Jerzego Pszona z IPN-u taktownie traktowali ten temat jako, poniekąd, dla niego „zarezerwowany” – znali biografię ojca (wojennego i powojennego konspiratora) i syna (PRL-owskiego opozycjonisty, relegowanego ze studiów), a także skomplikowane relacje ojciec–syn (wynikające z faktu, iż Jerzy z bratem wychowywali się długo bez ojca, bo ten siedział; gdy wrócił do domu, był dla nich kimś obcym).

Sprawa księdza MM

W materiałach, które Jerzy Pszon odnalazł na temat swego ojca, pojawiało się także inne nazwisko z redakcji „Tygodnika”: Marka Skwarnickiego. W kontekście, który sugerował, że także on mógł być zarejestrowany jako TW (pod pseudonimem „Seneka”). Ale było to tylko przypuszczenie, bardzo wątłe. Na tyle wątłe, że czyniące rzecz nie tylko mało prawdopodobną, ale wręcz – niewyobrażalną. Aby to potwierdzić – lub temu zaprzeczyć – konieczne byłyby żmudne badania w dawnym archiwum SB. Sądząc po wysiłkach Jerzego Pszona, wymagające raczej miesięcy, a nie dni. A pozostawałoby też pytanie: po co robić takie badania? Pytanie, na które w redakcji „Tygodnika” nie było odpowiedzi jednej, prostej, oczywistej.

Że tak jest, ujawniło się silnie – w postaci wewnątrzredakcyjnego sporu – wiosną 2006 r.,
gdy wybuchła sprawa księdza Mieczysława Malińskiego: wieloletniego współpracownika „Tygodnika”, autora popularnych felietonów religijnych. Należałem do tej części redakcji (był w niej także ks. Adam Boniecki), która uważała, że sprawę domniemanej wówczas, a dziś już potwierdzonej współpracy ks. Malińskiego z SB trzeba wyjaśnić – także dlatego, że kapłan ten mówił w swych tekstach, co jest dobre, a co złe; mówił Czytelnikom, jak żyć. To była kwestia wiarygodności – wobec Czytelników właśnie.

Sprawa księdza Malińskiego – zakończona zawieszeniem z nim współpracy po tym, jak odmówił autoryzacji rozmowy, w której miał wyjaśnić charakter swych kontaktów z SB – uświadamiała po raz kolejny, że archiwa SB mogą kryć nieznane jeszcze materiały na temat inwigilacji „Tygodnika”. A także, że aby przebadać te archiwa, potrzebna jest mrówcza praca, systematyczna i długotrwała.

Tymczasem cały czas otwarte pozostawało pytanie, co to znaczy, że Mieczysław Pszon figuruje w archiwum SB jako „Szary” i „Geza”. Jerzy Pszon nie znalazł na nie odpowiedzi: zaczął chorować, długo cierpiał, zmarł w 2008 r. (miał 61 lat).

Rzecz o intencjach

Co my, ludzie w większości czterdziestoparoletni, pracujący w „Tygodniku” od 20 lat, a od wielu już lat wspólnie z księdzem Adamem Bonieckim odpowiadający za „Tygodnik” – mogliśmy w tej sytuacji zrobić? Były zasadniczo dwie możliwości. Pierwsza: postępować tak, jakby nie było problemu; marginalizować, banalizować, wziąć na przeczekanie. Tylko że – pomijając już inne aspekty takiego postępowania – ktoś kiedyś i tak by się tym zajął. Jeśli nie za lat pięć, to za dziesięć czy piętnaście. Opcja druga: zastosować coś, co nazwałbym modelem niemieckim – zwrócić się do jakiegoś kompetentnego historyka, aby poświęcił trochę czasu (najpewniej kilka lat) i przebadał archiwa SB. Potraktować je jako część historii, jeden z jej elementów – i opisując dzieje „Tygodnika”, sięgnąć także po ten element. Jeszcze teraz, póki żyją przynajmniej niektórzy ludzie, świadkowie, uczestnicy zdarzeń, z którymi można rozmawiać.

Nazwałem to „modelem niemieckim”, gdyż – przynajmniej dla mnie – pewnym wzorcem, inspiracją co do sposobu postępowania, były standardy wypracowane w takich sytuacjach w Niemczech, gdzie – w obliczu dwóch XX-wiecznych systemów totalitarnych, najpierw brunatnego, a potem czerwonego, różne instytucje, grupy zawodowe, środowiska itd. podejmowały (i ciągle jeszcze podejmują) wysiłek zmierzenia się z własną przeszłością. Bywa zresztą, że podjęcie takiej decyzji trwa długo. Przykładowo, dopiero latem ub.r. Bundestag przegłosował decyzję, by zespół historyków przebadał historię działań NRD-owskiej bezpieki wobec posłów wszystkich kadencji parlamentu RFN z lat 1949-89. Czyli również i to, kto z nich współpracował ze Stasi. Dopiero teraz, 20 lat po zjednoczeniu Niemiec – choć archiwa Stasi są otwarte od 1992 r. Wcześniej nie było po temu woli.
 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...