Po przewrocie. Koniec Drugiej Republiki

Przegląd Powszechny 3/2011 Przegląd Powszechny 3/2011

Społeczeństwo obywatelskie, które nigdy nie było na Ukrainie dość silne, okazało się osłabione i rozbite. W ciągu pięciu lat niezdarnych rządów pomarańczowych liderów, w których swego czasu pokładało ono wielką i być może ostatnią nadzieję, zdołało wyobcować się z polityki.

 

W odróżnieniu od większości analityków nie uważam zwycięstwa Wiktora Janukowycza w wyborach prezydenckich – mimo całego ich znaczenia i złowieszczości – za główne polityczne wydarzenie ubiegłego (2010) roku na Ukrainie. Głównym wydarze­niem był w nim bowiem zupełnie bezkrwawy zamach stanu, który w marcu dokonał się w murach Rady Najwyższej, pod jej instytucjonalną przykrywką. Mam na uwadze utworzenie tak zwanej „par­lamentarnej większości” w sposób całkowicie niezgodny z konstytucją i – w jego następstwie – sformowanie całkowicie nielegalnego rządu. Wszystko, co stało się potem: czystki w Trybunale Konstytu­cyjnym, Centralnej Komisji Wyborczej, wszystkich ministerstwach, departamentach i władzach lokalnych oraz niezgodna z konstytucją zmiana terminu wyborów samorządowych, przekazanie na następne dwadzieścia pięć lat Rosjanom baz wojskowych na Kry­mie, zniesienie reformy konstytucyjnej z 2004 roku i arbitralny powrót do konstytucji Leonida Kuczmy, farsa wyborów do władz lokalnych, powrót cenzury, powierzenie Służbie Bezpieczeństwa represyjnych funkcji związanych z ochroną polityczną, zakaz po­kojowych manifestacji i wieców, jak również zatrzymywanie przez milicję protestujących demonstrantów, ataki (łącznie z pobiciem) na dziennikarzy, a nawet umieszczanie, zgodnie z sowiecką tradycją, obrońców praw człowieka w psychuszkach – wszystko to jest tylko kontynuacją i eskalacją bezprawia, jakie z prezydenckim błogosławieństwem miało swój początek w marcu 2010 roku w Radzie Najwyższej.

Oczywiście, bez zwycięstwa Wiktora Janukowycza w wyborach prezydenckich parlamentarny zamach stanu raczej nie byłby możliwy. Śmiem jednak twierdzić, że nawet w kontekście tego zwycięstwa nie był on nieunikniony. Reforma konstytucyjna z 2004 roku, choć nie zabezpieczała w pełni mechanizmów kontroli i równowagi w systemie rządów, wprowadziła przecież znaczne ograniczenia prezydenckich uprawnień i związanego odpowiednio z nimi nad­miernego rozrostu władzy wykonawczej – tak charakterystycznych dla byłego ZSRR i dla wszystkich państw będących jego spadko­biercami. Zgodnie z przepisami konstytucji zatwierdzonymi przed dwoma laty przez Trybunał Konstytucyjny prezydent Janukowycz i jego partia albo mogli utworzyć rząd w koalicji z Blokiem Julii Ty­moszenko i Juszczenkowską Naszą Ukrainą, albo powinni byli się zgodzić na rozwiązanie parlamentu i rozpisanie przedwczesnych wyborów. Tylko te trzy ruchy były legalne. Gdy wszyscy czekali, na który z nich Janukowycz się zdecyduje, ten – ku ogólnemu zdu­mieniu – wywrócił szachownicę i zaczął nią okładać wszystkich przeciwników po głowie.

Efekt zaskoczenia miał oczywiście swoje konsekwencje – wie­lu dotąd nie potrafi wyjść z szoku. Jednak mimo bezgranicznego cynizmu i bezczelności, mimo niezmierzonych, ukrytych w cieniu „zasobów”, dzięki którym partia Janukowicza może na Ukrainie „załatwić” niemal każdą sprawę, był jeszcze jeden czynnik, który przyczynił się do bezkrwawego przejęcia władzy przez Partię Re­gionów. Ten czynnik to przede wszystkim słabość społeczeństwa, a także opozycji politycznej niezdolnej do przeciwstawienia się uzurpacji władzy w wykonaniu „regionalnej” mafii.

Po pierwsze, społeczeństwo obywatelskie, które nigdy nie było na Ukrainie dość silne, okazało się osłabione i rozbite. W ciągu pięciu lat niezdarnych rządów pomarańczowych liderów, w których swego czasu pokładało ono wielką i być może ostatnią nadzieję, zdołało wyobcować się z polityki. Obronę konstytucyjnego porządku i demokracji utrudniało też to, że wiązała się ona (nie bez pod­staw) z obroną konkretnych polityków, w pierwszym rzędzie Julii Tymoszenko i jej otoczenia – wystarczająco skompromitowanych w poprzednich latach. Jedna rzecz to głosować na Tymoszen­ko w wyborach prezydenckich jako na „mniejsze zło”. Co innego jednak w imię tego „mniejszego zła” iść na barykady, marznąć na manifestacji na placu czy wystawiać kark na uderzenia milicyj­nych pałek. Na Tymoszenko głosować gotowych jest przynajmniej 46% wyborców. Walczyć za nią i jej szemrane towarzystwo (owych niezliczonych Liaszków, Hubskich, Łozinskich) wedle socjologicz­nych danych skłonnych jest 1015%.

Po drugie, sama Tymoszenko nie wykazała dostatecznej de­terminacji i gotowości, by bronić konstytucji przed uzurpatora­mi. Formalnie, nawet po wotum nieufności dla jej rządu, powin­na – zgodnie z prawem – wraz ze swoim gabinetem dalej pełnić obowiązki aż do chwili ukształtowania się nowej koalicji rządowej. Tak stanowiła obowiązująca konstytucja. To, że Tymoszenko praktycznie bez walki oddała władzę samozwańcom, można tyl­ko częściowo tłumaczyć jej zagubieniem czy zmęczeniem. Moim zdaniem główną przyczyną było głębokie zdeprawowanie drużyny Tymoszenko składającej się z różnego rodzaju łasych na władzę oprtunistów, ale bynajmniej niegotowych, by o nią naprawdę walczyć. (Co, nawiasem mówiąc, było dość dobrze widoczne przy zatwierdzeniu przez Radę umowy z Rosją w sprawie floty czar­nomorskiej: realny opór Partii Regionów stawiali tylko nieliczni romantycy z Naszej Ukrainy, gdy tymczasem zarówno tymoszen­kowi, jak i juszczenkowi „byznesmeni” spokojnie oglądali bicie swoich partyjnych kolegów przez członków donieckiej „bandy” Janukowycza). Gdyby Julia Tymoszenko nie uznała antykonsty­tucyjnej koalicji i odmówiła przekazania władzy uzurpatorom, najprawdopodobniejszym rozwiązaniem w tej sytuacji byłoby przeprowadzenie przedterminowych wyborów. Ale do pójścia na takie ryzyko z powodu jakiejś tam konstytucji Tymoszenkowi mi­nistrowie byli niegotowi.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

TAGI| POLITYKA, UKRAINA

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...