O Bogu, modlitwie i wspólnocie

Któż jak Bóg 1/2011 Któż jak Bóg 1/2011

Byliśmy w sytuacjach zagrożenia życia. Uniknęliśmy śmierci w wypadku, w którym zginął mój syn. Zawsze będzie dla mnie tajemnicą, w jaki sposób udało się uratować moją półtoraroczną córkę, która była już pod wodą.

 

Ona wyciągała nas z tego bagna niepewności, lęku, co się stało, dlaczego tak się stało, jak to mogło się stać… Pamiętam, że kapelan mocnym żołnierskim głosem wyrecytował tę modlitwę jak komendy wojskowe, a my, jak karne oddziały, za nim wydobywaliśmy się z tego bagna rozpaczy, z każdym paciorkiem, jak po drabince sznurowej, do góry, żeby nie ulec rozpaczy, zniechęceniu, beznadziei. W głowie od razu zaczęły się pojawiać tysiące myśli, jak to mogło się stać, co to za nowa tajemnica – pięć lat temu, dokładnie w tym samym momencie roku liturgicznego odszedł od nas Ojciec Święty Jan Paweł II, a teraz tylu ważnych ludzi – i to tu, na tej ziemi. Ta modlitwa, przez to, że odmawiana we wspólnocie, w polskim języku, na tej nieludzkiej ziemi, uświadamiała mi, czym jest wspólnota. Poprzez fakt, że będąc w obcym kraju, w obcym miejscu, ale razem i odmawiając w polskim języku modlitwę, którą Pan Jezus dyktował Świętej Faustynie, naszej świętej, czuliśmy, że jesteśmy Kościołem, jesteśmy w Kościele i to Kościół daje nam miejsce, w którym możemy wyartykułować swoje lęki, wyrazić siebie. Wiedzieliśmy, że istnieje jakaś forma zorganizowanego przeżywania tego doświadczenia i że nie jest ono tylko moim.

Musieliście czuć się wtedy jedną wspólnotą.

Byliśmy wszyscy pogrążeni w rozpaczy, jakimś lęku, niepewności, strachu wobec tego doświadczenia, którego nie umieliśmy rozpoznać, z którym trudno sobie poradzić. Katastrofa unieważniła całość naszej tam obecności. Jakimś dziwnym przypadkiem – chrześcijanie mówią nie ma przypadków – uświadomiłem sobie, co mogę powiedzieć przez ten mikrofon, ogłaszając tę tragiczną wiadomość. Powiedziałem, że ceremonia się odbędzie, ona będzie inna, ale najważniejsza część nie ulega zmianie, ponieważ w programie uroczystości była Msza Święta. Powiedziałem, że Ofiara Eucharystyczna Jezusa Chrystusa nie może być unieważniona przez jakąkolwiek ziemską tragedię. Nie ma siły ziemskiego zła czy tragedii ludzkiej, która by unieważniała uniwersalną moc Eucharystii – ona jest ponad to, jest mocniejsza i silniejsza. Starałem się to jakoś ludziom przekazać, podzielić się z nimi tą myślą. W związku z tym ogłosiłem, że Msza Święta się odbędzie, z tym, że do intencji, która pierwotnie miała obejmować modlitwą dusze Polaków zamordowanych strzałem w tył głowy siedemdziesiąt lat temu na tym miejscu, w Katyniu, dołączamy tych, którzy dzisiaj w tym błocie smoleńskim polegli, będąc na służbie państwa polskiego.

W czasie naszej wspólnej Eucharystii na cmentarzu katyńskim, właśnie podczas przeistoczenia, po raz pierwszy w tym ponurym dniu wyszło słońce. Później jeszcze, kiedy śpiewaliśmy na zakończenie Boże, coś Polskę, całkowicie rozstąpiły się chmury i lśniło jasne słońce. Oczywiście, pewnie znajdzie się dwunastu klimatologów i dziesięciu meteorologów, którzy wytłumaczą to w sposób naturalny, ale ja mam swoje wytłumaczenie. Bardzo mocno doświadczyłem wtedy obecności wspólnoty, przenikania się tożsamości chrześcijańskiej i narodowej.

Jakie cele ma Pan teraz przed sobą?

Cały czas tworzymy, jest w tej chwili w przygotowaniu duży projekt – druga część filmu „Solidarni 2010”, który zrobiliśmy z Ewą Stankiewicz. Ewa dostała kilka pięknych listów, między innymi od kobiety, która napisała, że po tej katastrofie nie mogła się pozbierać, zapadła się w rozpaczy, w jakiejś pustce i dopiero ten film przywrócił ją do życia, dał jej nadzieję, dał jej poczucie, że wobec tego doświadczenia nie jest sama. Po nagonce na film „Solidarni 2010”, po tym, co zaczęło się dziać, kiedy wyemitowaliśmy film (próbowano zniszczyć to, co on zbudował i uwiecznił, chciano zreinterpretować ten przekaz) miałem do wyboru: walczyć, pozywać do sądu, prosić o sprostowanie, o przeprosiny, albo robić dalej swoje. Zawsze, kiedy Polacy wstawali z kolan, kiedy była silna idea, wówczas jednoczyli się – czy to podczas stanu wojennego, po śmierci księdza Jerzego Popiełuszki, czy później, podczas wielkich pielgrzymek papieskich, podczas śmierci papieża. To sprawiało, że widzieliśmy siebie inaczej, niż próbowano nam to wmówić. W 2001 roku, podczas papieskiego kwietnia, zobaczyliśmy się lepszymi, niż kazano nam o nas myśleć. Jeżeli film „Solidarni 2010”jest nieprawdziwy, to ja rozumiem, że inni zrobili prawdziwy i pokażą, jak było naprawdę. Tylko że tych innych nie ma.

Dziękujemy za rozmowę i życzmy wielu sił od Miłosiernego Boga oraz opieki św. Aniołów.

      Rozmawiały Ewelina Faszczewska i Agnieszka Kosińska

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...