Każdy chciał być Małyszem

Króluj nam Chryste 4/2011 Króluj nam Chryste 4/2011

Wychowywali się w tym samym domu, dopóki jeden i drugi się nie ożenił. To on namówił Adama Małysza na skoki. Orzeł z Wisły wracał do treningów z nim, gdy coś się zacinało, nie szło. Jan Szturc, pierwszy trener Małysza, a prywatnie jego wujek, opowiada o legendzie skoków.

 

Jak to się stało, że przed 17 laty namówił Pan swojego krajana, ale i ucznia do tego, by porzucił kombinację norweską i postawił na skoki?

– Wychowywaliśmy się w domu rodzinnym u Szturców. Mój dziadek, a Adama pradziadek Andrzej Szturc jeszcze po wojnie miał swoją skocznię – nazywała się „u Szturca”. Tam wychowywaliśmy się do momentu, gdy każdy z nas się ożenił i opuścił dom, przenosząc się do swoich małżonek: ja po sąsiedzku 100 m wyżej, Adam do Izy blisko kilometr w dół. Uprawiałem kombinację norweską, a kiedy zaczynałem pracę jako szkoleniowiec, Adam był jednym z pierwszych moich uczniów. U mnie każdy zaczynał od kombinacji, by potem w wieku 15-16 lat, kiedy ujawnią się predyspozycje, przejść do specjalizacji. Nawet skoczek potrzebuje ruchu i wytrzymałości. Adam od początku bardzo dobrze skakał, ale i biegał. Na mistrzostwach Polski w Zakopanem w 1994 r. zwyciężył pierwszy raz z seniorami, jeszcze jako junior. To było na Średniej Krokwi. Startował wtedy w kombinacji, a zwycięstwo na skoczni dawało mu ponad 2 min przewagi w 10 km biegu. Aby uniknąć kary, ustaliliśmy, że po pierwszej 2,5 km pętli zejdzie z trasy i więcej już w kombinacji nie wystartuje. Adam jednak pobiegł do końca i skończył mistrzostwa jako czwarty wśród seniorów i drugi wśród juniorów. Byłby drugi, ale jeden z kijków zaplątał mu się w korzeń. To była jego ostatnia kombinacja norweska. Co ciekawe, pierwszy występ w Pucharze Świata w styczniu 1994 r. Adam zaliczył w drużynie właśnie… w kombinacji norweskiej.

Kiedy Adamowi nie szło, zawsze wracał do treningów z Panem. Można, by rzec „na kłopoty Szturc”, bo po nich znów się odradzał jak feniks z popiołów

– Znam Adama „od podszewki”. Pracowałem z nim przez 11 lat. Zawsze była między nami bardzo dobra komunikacja, dzięki czemu Adamowi łatwiej wychodziło się z dołka. Kiedy nie szło, wracał do wspólnych treningów, na których dyskutowaliśmy, co robi źle podczas skoków, najazdów, odbicia. Pierwszy raz wrócił do mnie w 1998 r., za kadencji Pawła Mikeski. Poinformowaliśmy trenera, że Adam jest chory, i zaczęliśmy plan odbudowy jego formy od skoków na… 17-metrowej skoczni w Wiśle Centrum, na której Adam oddał swój pierwszy skok. Później zaczęły się skoki na skoczni 40 m. I tak doszliśmy do formy.

Pamiętam też powrót już za kadencji Apoloniusza Tajnera w 2002 r., gdy Adam wypadł słabo w Turnieju Czterech Skoczni. Przyjechał w nocy, a już na drugi dzień o 9 rano skakał na 70 m skoczni Wisła-Łabajów, na której jeszcze nie było wtedy wyciągu. Dwa lata później sytuacja się powtórzyła. Adam przyjeżdżał też później, kiedy trenerem był Heinz Kuttin. Przyjechał wtedy z Łukaszem Kruczkiem i wspólnie pracowaliśmy. Te nasze treningi owocowały zawsze potem miejscem na podium lub zaraz za. Czasem w dziesiątce, gdy wcześniej Adam nie łapał się do trzydziestki.

Fenomen Małysza to także aspekt pozasportowy. Jaki jest Adam na co dzień. Krzyczy, wkurza się? Ma swoje fanaberie, przyzwyczajenia?

– Adam jest spokojny i zrównoważony. Swoją sławę znosił i znosi bardzo dzielnie. Gdy jest się tak medialnym sportowcem, nie jest to wcale łatwe. To sławy podchodził jednak spokojnie i… żartobliwie. Nieraz, gdy ktoś chciał się z nim sfotografować i pytał, czy można zrobić zdjęcie, Adam brał aparat i chciał je robić sam. Cierpliwie zawsze się fotografował i rozdawał autografy. Miał jednak swoją zasadę, że nie zgadzał się na to podczas treningów. Wyłamywał się z niej niezwykle rzadko.

Warte podkreślenia jest też zachowanie Adama w życiu – multimedalista, sława skoków, ale bez żadnych afer. Jest rodzinny?

– Był i wciąż jest sportowcem rozchwytywanym, zapraszanym przez media, organizacje. Wszędzie być jednak nie mógł i nie może. To przecież wiąże się z jego prywatnością, rodziną. Tym bardziej że tego czasu z najbliższymi spędzał bardzo mało. Ciągle wyjeżdżał, żył na walizkach. Kiedy wracał z zawodów czy zgrupowania, to góra na trzy dni. Ten czas starał się poświęcić maksymalnie żonie Izie i córce Karolinie – oczku w jego głowie. Na przykład, gdy tylko mógł zawoził ją do szkoły i odbierał.

Rodzina to jedno, a wiara? Jaką ona odgrywa rolę w życiu Adama Małysza?

– Adam jest człowiekiem bardzo wierzącym. Niesamowicie ważna jest dla niego modlitwa. Zarówno gdy przychodziły sukcesy, ale i gdy były słabsze wyniki Adam zawsze był w kościele i się modlił. Wiary się nigdy nie wstydził, dawał zresztą niejednokrotnie temu wyraz swoim zachowaniem. Niewielu nie tylko sportowców ma w sercu wiarę, nadzieję i miłość. A te rzeczy u Adama są na pewno.

Rozmawiał Michał Bondyra

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...