Śpiewając, niesie pocieszenie chorym i smutnym

Niedziela Niedziela
29/2011

Byłam dziesiątym dzieckiem. Miłość do rodzeństwa wymagała poświęceń, musieliśmy dzielić się między sobą, nie można było egoistycznie myśleć tylko o własnym „ja”. Do dziś – a obecnie pozostało nas ośmioro z rodzeństwa – ważna jest dla nas wzajemna pomoc.

 

MONIKA HYLA: – Swoim śpiewem niesie Pani pomoc terminalnie chorym. Jest Pani znana z licznych charytatywnych koncertów, m.in. dla hospicjów z całego kraju. Skąd pomysł na taką działalność?

ELENI TZOKA: – Od najmłodszych lat byłam wychowywana w duchu pomagania drugiemu człowiekowi. Moi rodzice byli ludźmi otwartymi na drugiego człowieka – potrafili podzielić się z innymi nawet wtedy, gdy sami nie mieli wiele. I dawali też siebie innym – swoją życzliwość, pomocną dłoń... To właśnie oni byli dla mnie najważniejszym przykładem, nauczyli mnie, jaki jest sens życia. Bez pomagania drugiemu człowiekowi każdy z nas byłby z pewnością uboższy.

– Dodajmy, że miała Pani szczególną możliwość nauki dzielenia się, bo rodzina była liczna…

– Tak, byłam dziesiątym dzieckiem. Miłość do rodzeństwa wymagała poświęceń, musieliśmy dzielić się między sobą, nie można było egoistycznie myśleć tylko o własnym „ja”. Do dziś – a obecnie pozostało nas ośmioro z rodzeństwa – ważna jest dla nas wzajemna pomoc. Dlatego jestem wdzięczna rodzicom, że tak mnie wychowali i takie piękne wartości nam przekazali. Dzięki temu dzisiaj, kiedy sama mogę pomóc drugiemu człowiekowi, nie sprawia mi to żadnego kłopotu. Jestem osobą wrażliwą na ludzką krzywdę, staram się nieść radość ludziom, którzy nie mogą uczestniczyć w moich koncertach: dojeżdżam do seniorów w domach opieki społecznej, do dzieci niepełnosprawnych. To są bardzo miłe, sympatyczne spotkania i ciągle podkreślam, że podczas nich nie  tylko daję coś od siebie, ale także otrzymuję dużo radości i dobrej energii.

– Przeżywamy szczególny czas, kiedy Jan Paweł II został wyniesiony na ołtarze. Czy spotkała Pani Papieża osobiście?

– Pierwsze spotkanie odbyło się w 1999 r., kiedy otrzymałam Międzynarodową Nagrodę im. św. Rity za to, że potrafiłam przebaczyć. Ta nagroda rokrocznie jest wręczana trzem kobietom, które w swoim życiu potrafiły przebaczyć.

– Oprócz Pani wśród Polek uhonorowanych tym medalem jest jeszcze mama bł. ks. Jerzego Popiełuszki.

– Tak. Po tych uroczystościach, które miały miejsce w Cascia we Włoszech, gdzie żyła św. Rita, odbyło się spotkanie z Ojcem Świętym. Bardzo je przeżyłam i do tej pory szczególnie wspominam. Długo myślałam, co powiem Ojcu Świętemu, ale przyznam szczerze, że kiedy byłam już blisko jego cudownej, wspaniałej osoby, udało mi się tylko szepnąć krótkie: „Kocham Cię, Ojcze Święty, i modlę się za Ciebie”. Jan Paweł II serdecznie, ale dosyć mocno pogłaskał mnie po policzkach. Powiedział z uśmiechem: „Greczynka”, ja na to, że urodziłam się w Polsce, a on cmoknął mnie po ojcowsku w czoło. Było to naprawdę bardzo miłe, serdeczne spotkanie. Ojciec Święty miał twarz niezwykle troskliwą, taką jak rodzony ojciec. Pamiętam, biły od niego ciepło i dobroć – naturalna dobroć, którą czuje się sercem…To spotkanie było tak wymowne, że nie potrzebowałam wielu słów. Wręczył mi różaniec, który mam do tej pory, modlę się na nim zawsze, kiedy mam jakieś kłopoty.

– Piosenka „Papieżu – pielgrzymie”, powstała właśnie po spotkaniu w Rzymie z Ojcem Świętym i została dedykowana Janowi Pawłowi II. Nasze życie to też pielgrzymka. Co pomaga w pielgrzymowaniu do nieba?

– Myślę, że nasza codzienność – to nasze „tu” i „teraz”. Przeszłość minęła, a przyszłość pozostaje nieznana… Najważniejsze jest to, co teraz czynimy. Jeśli mówimy, że wierzymy, to musimy to pokazać czynami, a nie tylko słowami. Można mówić pięknie o wierze, ale w życiu codziennym trzeba ją wdrażać wobec drugiego człowieka, wobec najbliższych, wobec siebie, być wiernym wszystkim przykazaniom.

–  To jest trudne…

– Tak, to jest bardzo trudne, ale każdy z nas codziennie się nawraca, każdy z nas ma większe lub mniejsze grzechy, trzeba starać się być takim człowiekiem, żeby pójść do nieba…

 – Czy była Pani w sanktuarium w Zabawie, gdzie znajduje się Kaplica Męczenników XX wieku, upamiętniająca wszystkich młodych ludzi, którzy tragicznie zginęli, m.in. Pani córkę?

– Byłam w tym niesamowitym miejscu i mieliśmy w Zabawie koncert. W kościele, w tej kaplicy, wśród wielu innych znajduje się tabliczka upamiętniająca moją Afrodytę...

– Sanktuarium w Zabawie jest poświęcone bł. Karolinie Kózkównie. Czy ma Pani swoją ulubioną świętą lub świętego?

– Mam szczególne nabożeństwo do św. Rity. Poznałam ją dzięki otrzymanej nagrodzie jej imienia. Wiem, że relikwie tej świętej znajdują się także w Krakowie w kościele pw. św. Katarzyny Aleksandryjskiej na Kazimierzu. Co roku 22 maja odbywają się uroczystości ku jej czci, na których byłam i – mam nadzieję – będę. Cieszę się, że kult tej świętej od spraw trudnych bardzo się w Polsce rozpowszechnia. Cenię również bardzo św. Faustynę i św. Urszulę Ledóchowską…

–  ...apostołkę uśmiechu?

– Tak.

– A medaliki, które widzę na Pani szyi?

– To Matka Boża Rokitniańska, Cierpliwie Słuchająca. Jej sanktuarium znajduje się niedaleko Poznania, w diecezji lubuskiej. Rokitno jest cudowne, wszystkich zachęcam, aby pielgrzymowali do tego miejsca.

–  Pani piosenki, których słucha kilka pokoleń, prowadzą do nieba: są pełne refleksji, przy nich nie tylko się wypoczywa, ale człowiek trochę się zatrzymuje, by zadać sobie pytanie: Co jest najważniejsze w naszym życiu? To są piosenki z przesłaniem…

– Jestem osobą pogodną. Były takie etapy, że śpiewałam pełne radości piosenki o miłości. Do tej pory śpiewam o miłości, mimo że przeżyliśmy tragedię: straciliśmy jedyną córkę. Ale w moich piosenkach jest dużo nadziei! Tak, moje piosenki nie są smutne, ale refleksyjne. Bo chodzi o to, żeby nam w życiu nic nie umknęło, żebyśmy czegoś ważnego nie przegapili. Człowiek czuje się dobrze, kiedy wciąż staje się lepszy i każdego dnia coś dobrego zrobi dla bliźniego.

– Czy, według Pani, jest możliwe nawrócenie przez słuchanie muzyki?

– Jest to możliwe. Myślę, że poprzez piosenkę można naprawdę dużo zrobić, mam na to dowody. Moi fani, którzy piszą do mnie listy, zwierzają mi się z sytuacji, w których piosenka stała się dla nich cennym drogowskazem w życiu! Nie ma nic piękniejszego od momentu, w którym otrzyma się takie podziękowanie. Jeśli ktoś zada mi pytanie, co chciałabym otrzymać na podsumowanie mojej 35-letniej pracy na estradzie, odpowiem, że takie słowa od moich fanów, którzy przeszli swoje tragedie i potrafią się po tych doświadczeniach podnieść dzięki piosence.

– Jak wiem, angażuje się Pani także w życie wspólnoty parafialnej...

– Należę do parafii pw. Objawienia Pańskiego w Poznaniu i bardzo się cieszę, że mogę aktywnie uczestniczyć w życiu naszej wspólnoty. Śpiewam w chórze parafialnym „Epifania”. We wtorki o godz. 20 mamy próby, na których (jeśli pozwala na to grafik koncertów) regularnie jestem. Mamy też w parafii chór „Adoramus” i scholę dziecięcą „Trzej Królowie”. Niedawno obchodziliśmy 25-lecie parafii, ale jako wspólnota jesteśmy po trudnych przeżyciach, gdyż 2 kwietnia zmarł nasz ukochany ksiądz proboszcz Tomasz Maćkowiak. Patrzymy jednak z nadzieją i ufnością w przyszłość i wierzymy, że dzieła, które zapoczątkował, będą kontynuowane.

– Rozmawiamy w roku dla Pani jubileuszowym – 35-lecia pracy artystycznej. Pani utwory zawierają muzyczne wyznanie wiary, że w życiu najważniejsza jest miłość.

– Tak, przede wszystkim miłość. Od 35 lat śpiewam głównie o miłości do Pana Boga, do człowieka, szczególnie do dziecka, i w ogóle do przyrody… Nasze życie przede wszystkim opiera się na miłości, bo bez miłości trudno żyć.


 

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...