Przytrzymani nadzieją

Przewodnik Katolicki Przewodnik Katolicki
31/2011

Chciałem tam już pojechać w sierpniu ubiegłego roku, kiedy zalana przez wzburzone wody spokojnego na ogół potoku niewielka Bogatynia na wiele godzin została pozostawiona samej sobie. Wtedy się nie udało. Pojechałem po roku.

 

W Bogatyni, która nadal podnosi się ze zniszczeń, zadanych jej przez wielką wodę w tak krótkim czasie, spotykam osoby, które mówią, że paradoksalnie kataklizm – przy dobrym zarządzaniu informacją – można zamienić w pomyślność dla miasta i mieszkańców. – Cała Polska o nas usłyszała! – opowiada pan Stanisław, który w Bogatyni prowadzi niewielką firmę. – Niektórzy nawet nie wiedzieli o istnieniu takiej miejscowości. Tymczasem zaczęły zaglądać tu media, przyjeżdżały wozy transmisyjne, tworzono reportaże. Wielu ludzi w Polsce dowiedziało się o naszych zabytkach, np. o bardzo cennych domach przysłupowych, które  również ucierpiały przez powódź…

Entuzjazm pana Stanisława nie każdemu się udziela. Niektórzy mieszkańcy tak bardzo przeżyli katastrofę, że do dziś nie wracają do niej we wspomnieniach z obawy przed powrotem ponurych obrazów sprzed roku.

Perła Bogatyni – mury i słupy

Jeśli coś jest wizytówką gminy, jej znakiem rozpoznawczym, to z całą pewnością są to domy przysłupowo-zrębowe, zwane też niekiedy chatami łużyckimi, choć pośród nich są też domy o konstrukcji alzackiej. Kraina Łużyce Górne, choć w dużej mierze znajduje się na terenie Niemiec, to jednak „zahacza” też o polskie terytorium, obejmując m.in. obszar, na którym leży Bogatynia. To właśnie m.in. na terenie tego miasta wykształcił się w poprzednich wiekach ów charakterystyczny styl budownictwa mieszkalnego, łączący słowiański styl belek – wszak łużyczanie etnogenetycznie należą do Słowian – z murem pruskim, przeniesionym tu jednak nie z Prus, a z Bawarskiej Frankonii, której fragmenty były w przeszłości enklawami Prus w południowej części Niemiec. Ciemnobrązowe belki i białkowany mur są charakterystycznym i od razu rozpoznawalnym akcentem domów przysłupowo-zrębowych. Domy te najczęściej mają konstrukcję ryglową, rzadziej – starszą, wielopiętrową. Rozpoznanie, z którą formą architektoniczną mamy do czynienia, zależne jest od długości słupów. Jeśli ciągną się one od podstawy domu do ostatniego piętra (dom najczęściej jest wielopiętrowy), to mamy do czynienia z konstrukcją starszą. Jeśli zaś piętro wzniesione jest na parterowej podstawie domu niejako niezależnie, na własnych słupach – mówimy o konstrukcji ryglowej. Same formy domów są zróżnicowane, bo były dostosowywane do indywidualnych potrzeb konkretnych właścicieli. Dzięki temu te urodziwe architektonicznie obiekty są w zasadzie niepowtarzalne.

Gmina stara się odbudowywać te spośród owych unikatowych zabytków, które ucierpiały podczas powodzi. Pozyskiwane są środki na renowację i rekonstrukcję, a także odbywają się różne spotkania promocyjne, które stymulują działania renowacyjne. Między innymi przed dwoma miesiącami, pod koniec maja, odbył się Dzień Otwarty Domów Przysłupowych, podczas którego można było prześledzić postęp w renowacji tych unikatowych zabytków.

Wcześniej domy te zwizytowała komisja z polsko-czesko-niemieckiego Euroregionu Nysa, która oceniała zakres prac i prognozowała, ile działań będzie trzeba jeszcze podjąć, by ta architektoniczna perła Bogatyni nadal mogła przyciągać miłośników tego rodzaju unikatowego budownictwa.

Przygraniczna przyjaźń, krajowa solidarność

Bogatynia, z racji swego położenia i granicy z Niemcami i Czechami, ściśle współpracuje z sąsiednimi gminami w tych państwach. Stamtąd zresztą, albo przez tamte terytoria, docierała też pierwsza pomoc podczas ubiegłorocznej powodzi. Gdy zwiedzam Bogatynię, odbywa się tam właśnie Festyn Trzech Państw. Ta wędrująca impreza – bo każdego roku odbywa się w innej gminie – organizowana jest przez Związek Miast „Mały Trójkąt Zittau-Bogatynia-Hrádek nad Nysą”. Bogatynia musi jeszcze wiele zrobić, by podczas przyszłorocznej edycji wypaść imponująco. W wielu miejscach nadal widać ślady poważnych zniszczeń sprzed roku. Inaczej być zresztą nie może – trudno przywrócić miasto do życia w tak krótkim czasie.

Nie wszyscy wrócili do swoich domostw. Są i tacy, którzy nigdy już nie osiedlą się w mieszkaniach sprzed powodzi. – Chciałabym podziękować tym wszystkim Polakom, którzy nam pomogli, nie zapomnieli o nas w najtrudniejszych chwilach – mówi pani Teresa. – Bez tej pomocy łatwo byłoby nam zwątpić. Dostawaliśmy dużo konserw, koców, ubrań, także za pośrednictwem Caritasu od wielu anonimowych ludzi z różnych stron Polski – opowiada. Dopiero później niektórzy mogli starać się o odszkodowania, ale pierwsza fala pomocy rzeczowej okazała się najważniejsza, bo pozbawionych wszystkiego ludzi uzbrajała w niezbędne środki, a jednocześnie w poczucie bezpieczeństwa i solidarności. A świadomość, że gdzieś tam daleko jest ktoś, kto widząc naszą niedolę postanowił pomóc, była bezcenna wtedy, gdy na nic nie mieliśmy sił. – Wielką radość naszym dzieciom sprawiły też wakacje, na które zostały zaproszone przez różne podmioty i instytucje w kilka rejonów Polski – opowiada pani Arleta, której syn też skorzystał z takiej oferty. Tuż po przejściu fali powodziowej pozwoliło to dzieciom na oderwanie się od koszmaru, którego były świadkami, a rodzicom na przystąpienie do działania, odnawiania domów, organizowania życia od nowa, w sytuacji, gdy pozwalała im na to świadomość, że przynajmniej ich pociechy są bezpieczne i odpoczywają.

– Mnie trzyma tu tylko nadzieja – mówi jedna z mieszkanek Bogatyni. – Niech pan przyjedzie za rok, dwa, będzie jeszcze lepiej i ładniej. Dopiero po przetrwaniu kataklizmu zrozumiałam, czym jest nadzieja, która wcześniej była dla mnie tylko hasłem. Gdy przyjrzałam się – po pierwszym otrząśnięciu się z szoku – krajobrazowi Bogatyni po powodzi, zniszczonemu domowi, ruinie całego mojego życia, załamałam się na dłużej. Ostatecznie jednak udało mi się przetrwać tę depresję. Dzięki tej powodzi wiem, że człowiek jest naprawdę silny, jeśli gdzieś tam z nieba dostanie pomoc, choćby w postaci wyciągniętej dłoni bliźniego.

***

Opuszczałem Bogatynię w przeświadczeniu, że ta najbardziej na południowy zachód wysunięta polska gmina to zupełnie inny świat niż odwiedzony kilkanaście dni wcześniej północno-zachodni „narożnik” Polski – Świnoujście. Problemy ludzi w Bogatyni są zupełnie inne niż to, co zajmuje mieszkańców nadmorskiej gminy. Mam więc powody przypuszczać, że wysunięta najbardziej na południowy wschód gmina Lutowiska w Bieszczadach, gdzie „Przewodnik” wybiera się w następnej kolejności, przyniesie również niejedną niespodziankę.

W cyklu „Kąty Polskie” za tydzień o pladze żebractwa i o tym, czy wręczanie datków przeciwdziała jej, czy przeciwnie – mobilizuje kolejnych żebrających. A już za dwa tygodnie reportaż z kolejnej najdalej wysuniętej polskiej gminy; tym razem południowo-wschodni narożnik Polski, Lutowiska w Bieszczadach.

Przytrzymani nadzieją  

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...