Zawód reporter

Tygodnik Powszechny 31/2011 Tygodnik Powszechny 31/2011

Kiedy reporter po spotkaniu zatrzaskuje za sobą drzwi, musi mieć świadomość, że nie może zostawić ofiary z koszmarem, który do niej powrócił z powodu jego pytań. Nie wolno budzić demona – nigdy o tym nie zapominam.



Mówił Pan, że dziennikarze krajowi nie opuszczają dziś stanowisk pracy. Taką samą postawę zachowują niejednokrotnie korespondenci wojenni: nie ruszają się z pokoju hotelowego, tylko oglądają newsy telewizyjne.

Gdy odbywało się przejęcie Hong Kongu przez Chiny, poza mną i tysiącem innych dziennikarzy przyjechały tam telewizje CNN i BBC transmitujące wszystko na żywo. Nie wychodząc z hotelu, wiedziałbym więcej o tym, co się dzieje naokoło. Nigdy bym też nie dostał szansy na rozmowy z prezydentem Chin, Sekretarzem Generalnym, wiceprezydentem Stanów Zjednoczonych, a dzięki telewizji mogłem w nich pośrednio uczestniczyć. Może więc widziałbym i słyszał więcej, zasadniczo jednak to nie to samo, co zapuścić się w miasto między ludzi...

Odkąd gazety zaczęły mieć wersję internetową, nastąpiła kolejna zmiana. Pracując w PAP, miałem wpojone, że mogę pisać o zdarzeniu, które się już zakończyło. Bo jak opisać coś w środku trwania? Dopiero gdy przyszedłem do „Gazety”, dowiedziałem się, że istnieje coś takiego jak deadline – jeśli gotowej relacji nie nadam do godziny 20, to później mogę jej w ogóle nie nadawać. Dzisiaj należałoby pisać cztery, pięć artykułów dziennie na ten sam temat, by go uaktualniać w internecie. Skąd wziąć w takim razie czas na to, by dowiedzieć się czegokolwiek? Współczesne media wymuszają na dziennikarzach ignorancję.

Odmawiam takiego stylu pracy.

Dziennikarze mogą swobodnie kreować fikcyjne zdarzenia, a potem podawać je jako prawdę. Symboliczna jest tu postać Scoopa – tytułowego bohatera powstałej pod koniec lat 30. ubiegłego wieku powieści Evelyna Waughta. Scoop to dziennikarz podróżujący po Afryce, który wymyśla nieistniejącą wojnę, aby o niej pisać, co robi z coraz większą pasją.

Bo to może być bardzo wciągające. Wojtek Maziarski, wielki kpiarz, wielokrotnie namawiał mnie, żebym wymyślił jakiś kraj afrykański, nadawał z niego korespondencję, przeprowadzał wywiady na wyłączność z nieistniejącym prezydentem. Na pewno by się sprzedało...

Od ćwierć wieku zajmuję się wyłącznie Afryką i to niecałą; nie piszę np. o Egipcie, nie znam się na świecie arabskim. Podziwiam dziennikarzy, którzy dostają polecenie z redakcji, że mają jechać do Urugwaju i jadą, mimo że nie mają zielonego pojęcia, co tam się dzieje. Ja bym umarł ze strachu.

W krajach, do których przybywam, nie mam żadnych kłopotów. Robię wcześniej plan – on może być zły, ale zawsze jest. Pół roku przed datą wylotu do Ugandy czytam tamtejsze gazety. W ten sposób dowiaduję się, który dziennikarz zajmuje się jakimi sprawami. Jeśli chcę się z nim spotkać – nawiązuję kontakt przez internet.
 

***

Zawód reportera opiera się przede wszystkim na rozmowie. Często widzi Pan kogoś pierwszy raz na oczy i chce Pan usłyszeć od niego rzeczy istotne. Jak Pan nawiązuje kontakt?

Kiedyś spotkałem takiego starego Gruzina w Abchazji, stąd się wziął tytuł książki „Dobre miejsce do umierania” – on tego miejsca szukał dla siebie, bo najpierw stracił wnuka, później syna, kolejność rzeczy zupełnie się odwróciła, sam nie chciał zdechnąć jak bezpański pies. Jechałem z nim na pace ciężarówki i on mi opowiadał swobodnie, tak po prostu, bez moich pytań.

Najtrudniej jest konfrontować się z kimś, kto ucierpiał – ktoś chce zapomnieć, a ja mu na to nie pozwalam. Kiedyś znalazłem się w obozie czeczeńskich uchodźców w Inguszetii. Powiedziano mi, że mieszka tam kobieta trzydziestoparoletnia – ofiara zbiorowego gwałtu dokonanego przez żołnierzy rosyjskich. „Chodź, zaprowadzimy cię do niej, to pogadasz”. Pomyślałem: „Matko święta, o co ja się jej spytam. Jak to było? Który był pierwszy? Czy ją rzucili na podłogę, czy na łóżko?”. No bo tych informacji przecież potrzebuję, prawda?

Na spotkanie z nią szedłem w towarzystwie Czeczenki, mojej przewodniczki po obozie. I jak to w gościnie: ta zgwałcona kobieta zaproponowała najpierw herbatę i od słowa do słowa potoczyła się rozmowa. Ale to kobiety mówiły – moja opiekunka, widząc, z jakim trudem mi przychodzi rozmowa, wzięła to zadanie częściowo na siebie.

Łatwiej rozmawia się Panu z katem?

Fascynujące jest odkrywanie źródeł zła: każdy z ludzi, którzy się go dopuścili, znajduje uzasadnienie dla swojego postępowania. Śledzenie toku rozumowania ma coś z łamigłówki, która układa się w całość osobowości. Ale co mogłem wydobyć z kobiety, która była ofiarą gwałtu?

Przez pięć lat studiów dziennikarskich powinna być wykładana psychologia, która daje instrumentarium do rozmowy z ludźmi. Kiedy po spotkaniu zatrzaskuje się za sobą drzwi, trzeba mieć świadomość, że nie można zostawić ofiary z tym koszmarem, który do niej powrócił z powodu naszych pytań. Nie wolno budzić demona – nigdy o tym nie zapominam.
 
«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...