Przykro mi, ale polityka nie uznaje miłości

Znak 7-8/2011 Znak 7-8/2011

Orędzie miłości głoszone przez religię może okazać się ważne dla czyjegoś osobistego życia, ale nigdy nie uda się go przenieść na pole polityki. Co więcej jednym z największych mitów współczesności jest przekonanie, że da się w polityce stopniowo zmniejszać zakres zła i niesprawiedliwości – twierdzi John Gray, jeden z najwybitniejszych brytyjskich filozofów polityki, w rozmowie ze „Znakiem”.

 

Powstanie Unii Europejskiej po II wojnie światowej było bardzo łagodną utopią, ponieważ nie chodziło o gospodarkę, ale o bezpieczeństwo. Powstała wprawdzie Europejska Wspólnota Węgla i Stali, ale przede wszystkim chodziło o utrzymanie pokoju i o to, żeby już nigdy nie powtórzył się horror dwóch wojen światowych. Później ta idea ewoluowała w coś wewnętrznie utopijnego. Dla mnie projekt jest utopijny, kiedy można o nim od początku powiedzieć z uzasadnionym przekonaniem, że nie uda się go zrealizować. Nie chodzi o to, że nie będzie można wprowadzić go w życie w pełni, tak jak zaplanowano. Chodzi o sytuację, w której można z góry przewidzieć, że taki projekt będzie porażką lub zmieni się w coś odwrotnego do zamierzonego celu.

Uważam, że plan odejścia od modelu suwerennych państw na rzecz europejskiego państwa federalnego, stworzonego na wzór Stanów Zjednoczonych czy będącego wariacją na ich temat, był od początku niewykonalny. Powody są wszystkim znane – państwa wchodzące w skład wspólnoty znacznie się od siebie różnią pod względem historycznym i gospodarczym. Unia Europejska za bardzo się rozrosła a strefa euro obejmuje swoim zasięgiem tereny na bardzo różnych etapach rozwoju. Wszyscy mogli od początku przewidzieć, że prędzej czy później wspólnotę czeka kryzys. Byli też tacy, jak Joschka Fisher, którzy twierdzili, że możliwy jest kryzys unii walutowej, ale nie zagrozi to istnieniu Unii Europejskiej. Wydaje się, że teraz obserwujemy właśnie taki kryzys, który może doprowadzić strefę euro do rozpadu. Sądzę, że Unia Europejska nie rozpadnie się całkowicie, ale na pewno straci swoją jednolitość i zmieni się w coś bardziej zdecentralizowanego i policentrycznego.

Przejdźmy wobec tego z Europy do Ameryki. Jest Pan surowym krytykiem kierunku, jaki Ameryka obrała po zamachach na WTC z 2001 roku. Jak Pańskim zdaniem Stany powinny się były wtedy zachować? Co mogły zrobić, żeby uniknąć katastrof i złych rozwiązań, które nastąpiły później? Jaką miały alternatywę?

Zróbmy pewien eksperyment myślowy. Wiem, że z historycznego punktu widzenia jest to mało prawdopodobne, ale zastanówmy się, jak potoczyłaby się sytuacja, w której po atakach z 11 września urzędującym prezydentem byłby nie George Bush junior, ale George Bush senior. Czy wtedy rozpoczęto by inwazję na Irak? Nikt tego nie może sprawdzić, ale wątpię, by wydarzenia się tak potoczyły. Czy wysłałby wojska do Afganistanu? Na pewno. Niewątpliwie George Bush senior zaangażowałby wojska przynajmniej w pierwsze ataki bombowe wymierzone w bazy talibów, które moim zdaniem są całkowicie uzasadnione. Te działania były w pełni zrozumiałe i nieuniknione. Alternatywna droga, którą mogły obrać Stany Zjednoczone, polegałaby na skupieniu sił i energii w Afganistanie bez angażowania się w niepotrzebne działania w Iraku. Oczywiście nawet przy takim scenariuszu Amerykanie mogli napotkać problemy, ale mieliby większe szanse na uniknięcie klęski.

Nie zapominajmy też, że w samych Stanach operacja w Iraku miała wielu przeciwników. Pojawiają się głosy, że ludzie w Pentagonie, Departamencie Stanu i CIA byli zdecydowanie przeciwko tym planom lub mieli odnośnie do nich poważne wątpliwości. Na pewno nie osiągnięto w tej sprawie porozumienia. Inwazja na Irak mogła się równie dobrze nie wydarzyć i gdyby nie doszła do skutku, bylibyśmy teraz w o wiele lepszej sytuacji. Podsumowując, istniały inne możliwe scenariusze. Nie tylko mogły, ale zapewne byłby wprowadzone w życie, gdyby tylko jeden lub dwa elementy tej układanki zostały zmienione.

Czy nieprzyjęcie tej polityki doprowadziło Pańskim zdaniem do znaczącego osłabienia USA? Czy ostatnie spektakularna śmierć Osamy bin Ladena coś zmieni w światowej sytuacji geopolitycznej?

Kiedy ogłoszono tę śmierć, byłem w Nowym Jorku i muszę przyznać, że jak każdy rozsądny człowiek byłem z tej wiadomości zadowolony. Bin Laden był przywódcą współczesnego, nowożytnego kultu, którego metody ani cele nie odnosiły się w żadnym stopniu do idei średniowiecznych. Wydaje mi się, że zamordowanie go było po prostu aktem obrony. Mimo to i może zabrzmi to paradoksalnie moim zdaniem ta śmierć nie będzie miała dużego wpływu na przyszłe wydarzenia na świecie. Sama Al-Kaida jest teraz bardzo zdecentralizowaną organizacją, ma swoją siatkę w wielu krajach, więc pewnie dojdzie w niej do różnych nieporozumień i walki o wpływy. Ale na pewno śmierć Osamy bin Ladena nie będzie miała wpływu na cały świat, choć będzie miała pewnie wpływ na politykę wewnętrzną Stanów Zjednoczonych. Prezydent Obama często był krytykowany za słabość w kwestii obrony, więc teraz jego notowania wzrosną.

Jak to wpłynie na Stany? Na pewno znaczenie Stanów Zjednoczonych osłabi się, może wojska szybciej zostaną wycofane z Afganistanu. O tym mówi się w Waszyngtonie od kilku lat, ale dopiero w tym momencie te naciski mogą stać się silniejsze. Jeżeli chodzi o osłabienie wpływów amerykańskich na świecie, uważam, że powody są głównie gospodarcze. Na pewno przyczynił się do tego ogromny koszt wojny w Iraku oraz to, jak rozwijała się wojna w Afganistanie. Uważam, że sytuacja gospodarcza Stanów będzie się pogarszać. Ich dług jest ogromny.

W tym momencie Stany wycofują się lub niechętnie biorą udział w różnych zobowiązaniach, nie angażują się w wydarzenia na świecie. Nie były zbyt chętne do działania w Libii i uważam, że było to z ich strony dość rozsądne. Nie sądzę, by Stany Zjednoczone przeszły teraz na pozycje izolacjonistyczne, ale na pewno ich rola w świecie spadnie. Teraz zaczyna się mówić o postamerykańskiej przyszłości i musimy zacząć się do tego przyzwyczajać. Ci, którzy krytykowali politykę Stanów Zjednoczonych bardzo się cieszą z takiej wizji przyszłości, ale nie ja. Uważam, że świat postamerykański będzie jeszcze mniej bezpieczny. Popierałem politykę Stanów Zjednoczonych podczas zimnej wojny. Po niej USA niestety zeszły z dobrej drogi. Teraz trudno będzie je krytykować, ponieważ staną się jednym z trzech, czterech, może pięciu graczy na arenie światowej. Dzisiejszy świat jest, jak wiemy, bardzo zdecentralizowany i obawiam się – dużo mniej bezpieczny niż kiedykolwiek.

JOHN GRAY (ur. 1948) – jeden z najwybitniejszych brytyjskich filozofów politycznych, uznawany za ucznia Michaela Oakeshotta. Jego ostatnia wydana w Polsce książka to Czarna msza: apokaliptyczna religii i śmierć utopii (2009).

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...